środa, 25 kwietnia 2018

Z chuściochem... na policji

Ekhm...

Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Pośpiech, młoda wyjąca w foteliku, mała osiedlowa uliczka i znak zakazu parkowania, którego ni cholery nie widziałam. Ale pan policjant przechadzający się tamtędy akurat podczas tej chwili, gdy stało tam moje auto, twardo twierdzi, że znak był. Karteczkę z wezwaniem na komisariat znalazłam za wycieraczką dopiero pod domem. Pech to pech. A akurat dzień wcześniej śmialiśmy się z mężem, że panicza po kolejnym wybryku może nastraszymy, że pójdzie do Białego Domku*... ;)

Nie polecam łamania przepisów, ale jak już się zdarzy i konieczna będzie wizyta właśnie w Białym Domku, to polecam zabrać dziecię w chuście. :D

Po pierwsze - dojść tam i wejść z wózkiem? Powodzenia. Schodów a schodów, masakra.

A po drugie - no co tu dużo mówić, serca miękną na taki widok, nawet policyjne, twarde serca... ;)
Skończyło się maślanymi oczami do młodej i pouczeniem, uff. :D





*siedziba jednego z komisariatów w centrum Krakowa mieści się w charakterystycznym, zabytkowym budynku podpisanym właśnie "Biały Domek" ;)

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Spacer z dwójką...

...w tym jedno 2-letnie, w zasadzie niechodzące (bo głównie biega ;p), a drugie kilkutygodniowe, nieodkładalne i niewózkowe (czyżby to już zaczynało być tradycją w naszej rodzinie...?).
Nie wyobrażam sobie tego bez chusty. Kompletnie i totalnie nie ogarniam, jak można w takim układzie bez chusty przeżyć choćby tydzień... A tak - spacery nasze bywają nawet przyjemne i to chyba dla wszystkich. ;)


czwartek, 12 kwietnia 2018

O ugniataniu noworodka

Jak to się wszystko zmienia... Kiedy dwa lata temu nosiłam panicza, na palcach jednej ręki mogłam policzyć, ile razy spotkałam inną mamę z dzieckiem w chuście. Teraz chustomam jest coraz więcej, średnio co kilka dni mijamy się na spacerach. A mimo to teraz mam wrażenie, że wzbudzamy z chuścioszką większą sensację niż wtedy. Przy paniczu zdarzało mi się usłyszeć teksty typu"zgarbacieje pani to dziecko" albo "udusi się", ale to naprawdę sporadycznie od jakichś okolicznych dziwaków. A teraz... Nosimy się "publicznie" drugi tydzień i reakcje przechodniów i sąsiadów przechodzą moje najśmielsze oczekiwania... Tylko w ciągu ostatnich dni kilka razy usłyszałam teksty typu:
- "takie maleństwo i tak zgniecione!"
- "mój Boże, jak pani może takie małe dziecko tak gnieść!"
- "męczy pani to dziecko!"

Oczywiście sporo też słyszymy miłych słów, ale nie spodziewałam się takiego wręcz oburzenia. Może to dlatego, że młoda jest taka maleńka, a w chuście przecież dziecko wydaje się jeszcze mniejsze - może przez to ludziom włącza się jakiś instynkt do ratowania biednego, zgniecionego noworodka przed matką-potworem. ;) Trochę mnie to śmieszy o tyle, że najwięcej takich negatywnych emocji wzbudzam idąc z panienką w chuście i starszakiem obok - że też takich komentujących nawet nie zastanowi fakt, że skoro jedno dziecię przy mnie jakoś przeżyło i nic mu nie brakuje, dość rozgarnięte idzie obok, a nawet fizycznie jest bardzo sprawne jak na swój wiek, to może jednak takiej krzywdy tą chustą im nie robię... :D

Tak czy owak...
Noworodek w kangurku to jedno z piękniejszych doświadczeń mojego macierzyństwa.
Absolutnie nieporównywalne z niczym innym. Takie, że... nie zamykam jeszcze fabryki, bo szkoda. ;)