czwartek, 14 czerwca 2018

Tulimy

Znów strasznie tu cicho. Bynajmniej nie dlatego, że nic się nie dzieje, wręcz przeciwnie. Działamy z panienką i konsultujemy często razem. Bardzo ciekawe doświadczenie - i dla mnie, i dla rodziców, z którymi się spotykam. Zwykle są zachwyceni, że mogą zobaczyć wiązanie chusty na żywym, prawdziwym dziecku, a nie tylko na lalce. Młoda jest za to na tyle spokojna i współpracująca, że nie stwarza praktycznie żadnych problemów, więc korzystamy z takiego stanu rzeczy i pracujemy razem. 

A w domu praktykujemy chustowanie we wszelkich kombinacjach. Panienka to wiadomo, ale i starszakowi powróciła ze zdwojoną siłą miłość do motania. Sam wybiera (!) i przynosi chustę do lulania na drzemkę jak jest już zmęczony, a czasem jak widzi, że szykuję chustę dla młodej, domaga się, by i jego zamotać. Chusta bywa też dobrą kartą przetargową, gdy jest bunt na pokładzie i odmowa wyjścia z placu zabaw - albo panicz wskakuje na chwilę do kółkowej i tak wychodzimy, albo zgadza się sam iść pod warunkiem, że jak wrócimy do domu, to go zawiążę w chustę. Ostatnio zażyczył sobie wiązania z przodu, a nie na plecach, więc mordowałam się z prawie 15-kilowym ciężarkiem w kangurze (ręce mam już za krótkie na motanie takiego kawałka chłopa, ledwo dosięgałam mu pod pupę przy dociąganiu...). 

No i hit ostatnich paru tygodni - młoda na plecach. Jeszcze dość rzadko, bo nie ma za wiele takich potrzeb i to raczej wyjątkowe sytuacje. Ale jak już jest w plecaku, to najlepsze jest jak panicz jej nie zauważa i szuka po całym mieszkaniu, rozpaczając, że jej nie ma... :D 

Swoją drogą, chusta została oficjalnie poświęcona, bo nawet na chrzcie panienka pół Mszy przespała w kółkowej. ;)
Także tulimy ile się da. 
To znów tak szybko minie...