niedziela, 18 grudnia 2016

Podwójny krzyż...

...czyli ciąg dalszy eksperymentowania z wiązaniami dla dzieci siedzących. :)

Trochę przewrotny ten tytuł i nieco religijnie się tu przez chwilę zrobi. Wiązanie, które mam na myśli, nazywa się 2x, czyli tak zwany podwójny iks. Ale ten x tak ewidentnie kojarzy mi się z krzyżem, że nie mogę... Niestety.

Pierwszy krzyż - ten z przodu, czyli poły chusty krzyżujące się na plecach dziecka. Niby wszystko OK, bo skoro dziecko siedzące, to znaczy, że ma na tyle silny i stabilny kręgosłup, że nie potrzebuje całkowitego podparcia chusty. Ale jakoś tak mi się nie podoba to, jak ten materiał rozkłada się na małych pleckach... Pomijam już fakt, że dochodzi do nierównomiernego rozłożenia ciężaru - bo przecież od razu czuć, że ta wewnętrzna warstwa materiału (czyli biegnąca po jednym ramieniu noszącego) przejmuje więcej ciężaru niż nałożona na nią warstwa zewnętrzna (biegnąca po drugim ramieniu). Dużo większe znaczenie ma dla mnie fakt, że mój chuścioch mega wiercioch potrafi bez problemu w kilka chwil SAM rozkopać obie warstwy i wyjąć sobie rączki poza chustę... Niby mu już wolno być w ten sposób noszonym, ale dla mnie to jest niedopuszczalne, żeby wiązanie było tak niestabilne, że niespełna ośmiomiesięczniak robi w nim, co mu się żywnie podoba.

Drugi krzyż - to już mój krzyż. Znaczy się ból. Potworny ból karku po nawet niedługim noszeniu w tym wiązaniu. Od kilku lat mam problemy z kręgosłupem szyjnym i wiem, że w ogóle nie powinnam już nosić z przodu prawie dziesięciu nawet najsłodszych kilogramów, bo to kompletnie nieergonomiczne. Ale na przykład w kieszonce wystarczyło, że pilnowałam, żeby krzyżujące się na plecach poły poprowadzić jak najniżej, czyli jak najdalej od karku i nie miałam żadnych dolegliwości ze strony odcinka szyjnego. A w 2x poły chusty przechodzą tak blisko karku, że nic się z tym nie da zrobić...

I tak mam problem z tym tak popularnym wiązaniem.

Bo z jednej strony pod pewnymi względami na pewno jest wygodniejsze. Można sobie przygotować chustę na sobie nawet pod kurtką i w razie potrzeby na przykład na spacerze tylko włożyć dziecko, podociągać i zawiązać. To naprawdę jest duży plus.

Ale z drugiej strony co mi z takiej wygody, kiedy sama muszę odchorować nawet krótkie noszenie uporczywym bólem... No i ta pozycja dziecka i cały przebieg chusty charakterystyczny dla tego wiązania...

Chyba nie dołączę do grona entuzjastów tego wiązania, nieraz tak ładnie nazywanego też koalą...
A może ktoś właśnie tę koalę lubi najbardziej i sprawia mu najwięcej przyjemności z noszenia...?

piątek, 9 grudnia 2016

Koniecznie z koszulką!

No cóż, nie będę owijać w bawełnę. Plecak prosty odszedł w niepamięć.
Odkąd dziecię nam usiadło, zaczęłam coraz odważniej poczynać sobie z dh* w domu. Wcześniej tylko robiłam małe przymiarki, tak na chwilkę, żeby spróbować. Nie nosiłam w nim młodego dłużej niż 5-10 minut, bo to wiązanie dla samodzielnie siadających dzieci, a panicz dopiero ćwiczył tę umiejętność. Ale teraz to co innego. I kiedy pierwszy raz wyszłam na spacer zawiązana właśnie w plecak z koszulką, przepadłam zupełnie!

Jakie to jest wygodne wiązanie! Rewelacyjnie rozkłada ciężar i nawet zwykły bawełniany pasiak daje odczucie komfortowego noszenia. Ten nasz pierwszy spacer w dh był dla mnie tym bardziej oszałamiający, że na początku młody dość porządnie sobie poskakał, powierzgał i ogólnie nie miał oporów przed robieniem sobie z chusty trampoliny - jak zawsze zresztą. Później spokojnie usnął, a kiedy wróciliśmy, ze zdumieniem spojrzałam w lustro - wiązanie było DO-KŁAD-NIE takie, jak wtedy, gdy wychodziliśmy...! Nic nigdzie nie opadło, nie powysuwało się, nie poluzowało. NIC! Było tak samo wygodnie jak 1,5 godziny wcześniej! W plecaku prostym jak panicz zaczął sobie poczynać, a później usnął, to dobrze, że mnie nikt w takim wydaniu nie sfotografował, bo na bank wisiałabym w galerii pt. "Koszmarne noszenie" - poły boczne ledwo zahaczały o materiał pod pupą, dupowpadka nie z tej ziemi, przy główce wszystko poluzowane... Wiem, że właśnie dlatego powinno się po zaśnięciu dziecka poprawić dociąganie, ale czasem jest to zwyczajnie niemożliwe, zwłaszcza, gdy pogoda nie rozpieszcza. Gdy czułam, że nie jest dobrze, po prostu szybciej wracaliśmy do domu.

A z koszulką...
Bajka. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Wygodnie, stabilnie, a po nabraniu wprawy wiąże się naprawdę szybko i sprawnie, nie ma jakiejś wielkiej zabawy z dociąganiem. Teraz już myślę, że wyćwiczyłam się na tyle, że potrafię podociągać dobrze i jest nam obojgu wygodnie.

Niektórzy trochę przestrzegają, żeby mimo wszystko uważać z takim plecakiem i nie dać się zupełnie porwać tej kuszącej wygodzie, bo jednak jest to wiązanie asymetryczne, więc warto pamiętać o naprzemienności motania (a prawda jest taka, że każdy ma jakieś swoje preferencje i mnie też dużo łatwiej jest zamotać z koszulką od lewej do prawej niż na odwrót...), no i jest to pozycja praktycznie taka jak w nosidle ergonomicznym, z dość mocno doklejoną miednicą dziecka do pleców noszącego, więc naprawdę absolutnie nie dla maluszków. Spotkałam się też z zarzutami wobec dh, że nie daje takiego podparcia głowy jak np. plecak prosty i ciężko dziecku w nim wygodnie zasnąć, bo głowa może latać gdzieś na boki czy do tyłu, ale prawdę mówiąc nie zdarzyło mi się, żeby panicz miał tego typu trudności - wtula się we mnie i wygląda jakby spało mi się zupełnie wygodnie.

Słowem - wkroczyliśmy na jakiś nowy level chustowania i baaardzo nam z tym dobrze. :)
Czo ta mama tak mota... ;)
* dh = double hammock, czyli plecak z koszulką

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Chustowe marzenia

Zawsze mam straszne opory przed mówieniem głośno o takich chciejstwach, bo mi głupio, że tyle ludzi głoduje albo nie ma dachu nad głową, a ja mam jakąś zachciankę... 
Ale niech to będzie wyraz może nie tyle zachcianki, co takich małych marzeń. Czego chciałabym spróbować. Co pomacać, w czym ponosić... Sprawdzić na własnej skórze, jak się sprawują różne szmatki... Tak naprawdę dopiero zaczynam przygodę z chustami, więc tych chciejstw jest mnóstwo, ale chociaż kilka pozwolę sobie tutaj uwiecznić. Tak o. ;)

A nuż znajdzie się tu jakiś Święty Mikołaj i zechce mnie uszczęśliwić na ten przykład pożyczeniem jakiejś fajnej chusty z listy okołozachciankowej... ;p 
:D

Indio, słynne indio...



Storchenwiege Leo
 

Didymos Lisca 
 


Yaro La Vita
 

Oscha Starry Night
 

Lenny Lamb Little Love
 

Storchenwiege Inka
 

Didymos Fishes
 

Lenny Lamb Boska koronka

Yaro La Fleur
 

Pellicano Baby PopArt Candy
 

Dobra, starczy, bo się rozmarzyłam... ;)
A to tylko kilka szmat, które najczęściej mi się tłuką po głowie... 

sobota, 3 grudnia 2016

Chuścioch vs katar

Autentycznie i z całego serca podziwiam wszystkie mamy, które wytrzymują z zasmarkanymi, jęczącymi i ledwo oddychającymi maluchami BEZ chusty/nosidła. Ja sobie tego nie wyobrażam. 

Wspomagaczy na udrożnienie noska nie można stosować za wiele, więc raz na dzień i raz na noc to maks. A dziecię potrzebuje jednak trochę więcej snu. Ale jak tu spać, jak wszystko w nosie furczy, aż ciężko tego słuchać... Ano najlepiej w pozycji spionizowanej. Chusta sprawdza się idealnie. 

Na jęczenie też noszenie najlepsze. Tylko tu jest jeden minus. Tak się już przyzwyczaiłam do noszenia na plecach, że ciężko mi już z przodu. Nawet na pół godziny, a już nie ma mowy, żebym była w stanie zrobić cokolwiek z młodym z przodu, bo on jest zwyczajnie za duży. I głowę ma taką wielką, że jak tu zza niej wyjrzeć, żeby choć kanapkę sobie zrobić. ;p Nie mówiąc już o tym, że o jej zjedzeniu nie ma mowy, bo mi ją w moment z ręki wyrwie i włoży do swojej paszczy... Ech gdzie się podziały te czasy, gdy w chuście głównie przytulał się albo spał i można było nawet spokojnie ciepłą kawę wypić... ;)

Ale do czego zmierzam... ;) Tak się przyzwyczaiłam do plecakowania, że z przodu ciężko, ale znowuż na plecach jest inny, poważny minus - ciężko wycierać smarki... ;p To tak na chwilę, żeby utulić jęczybułę, mogę się poświęcić. I tak lepsze to niż na rękach, bo to kloc taki się zrobił, że mi po 5 minutach ręce mdleją... 

No i najważniejsze. Hit sezonu. Chuścioch vs nebulizator. 
Bez chusty: ryk, przerażenie, buuuu i nie waż się do mnie zbliżać z tym ustrojstwem, mamo! 
W chuście: cisza. Na początku lekkie podenerwowanie, objawiające się nerwowym majtaniem nóżkami i rozpaczliwym wtulaniem się w mamę. A po chwili... W sumie to nie jest... taaakie... złe... i tak jednostaaaajnie... brzęczy... Dobranoc, mamo... 



Tak było za pierwszym razem, a potem już pełna sympatia dla nowej, brzęczącej zabawki. 
Efekt? Już po jednym dniu leczenia kataru prawie nie ma. Oł jeee! :)

<3

czwartek, 1 grudnia 2016

Za co kocham chustę...#4

Bardzo sobie cenię niezależność. Dlatego praktycznie zawsze, gdy mam coś ważnego do załatwienia lub idę w jakieś nieznane mi wcześniej miejsce, pakuję młodego w chustę.

Po pierwsze - mam pewność, że będzie spokój. Patrz: protest wózkowy. Protest powoli próbujemy okiełznać, ale nie znasz dnia ani godziny, kiedy panicz odmówi współpracy. W chuście jeszcze N-I-G-D-Y mi się nie zdarzyło, żeby mi się dzieć rozpłakał na amen. Jakieś tam marudzenie jak już był głodny czy jak mu coś ścierpło po dłuższej chustowej drzemce to tak, ale dosłownie chwilowe i nieszkodliwe. Zawsze do opanowania.

Po drugie - nie muszę się martwić, czy w danym miejscu będą schody, czy będzie podjazd lub winda, czy drzwi będą na tyle szerokie, że będę w stanie wejść z wózkiem... W niektórych osiedlowych sklepach alejki między półkami nie dają wózkowi żadnych szans. Czy podjedzie tramwaj niskopodłogowy i będę mogła spokojnie wsiąść i wysiąść, czy też trafi mi się akurat taki ze schodami i barierkami pośrodku tak, że będę musiała szukać kogoś do pomocy... Ja wiem, to niby nic takiego i zawsze znajdzie się ktoś życzliwy, żeby pomóc, ale jakoś tak mnie to krępuje... No nie lubię strasznie takich sytuacji. Wolę sama. (Moja mama się śmieje, że od małego zawsze wszystko SIAMA... ;p)

Po trzecie - gdy mam młodego w chuście prawdopodobieństwo, że ktoś przepuści mnie w kolejce na poczcie czy w sklepie, obsłuży poza kolejnością, pomoże zapakować zakupy do torby itp. wzrasta kilkukrotnie. Serio, z wózkiem takie sytuacje zdarzyły mi się może ze dwa razy (a był taki czas, że naprawdę sporo go używałam - na samym początku i później od około 4 miesiąca), a w chuście - prawie zawsze. Ja nie wiem, jak to działa, ale chyba ta bliskość mamy i dziecka jakoś mimowlonie rozczula ludzi i otwiera ukryte pokłady życzliwości... Nawet w zaawansowanej ciąży nie doświadczałam tylu pozytywnych sytuacji, co teraz z chuściochem. I chustowe koleżanki to potwierdzają, więc zdaje się, że jest to zjawisko powszechne, Trza korzystać! :)


wtorek, 29 listopada 2016

Rozpoznawalność

Trochę nam panicz zaniemógł przez ostatnie dni, jakiś kaszel, katar, podwyższona temperatura. Do repertuaru atrakcji dołączyły też rzadkie, kwaśne kupska i ślinotok, więc śmiem przypuszczać, że ma to związek z ząbkowaniem. Dziś już lepiej, ale jeden dzień, ten z temperaturą, chuścioch siedział w domu.

Jakieś drobne zakupy trzeba było zrobić, więc wyskoczyłam do ulubionego warzywniaka, do którego często wpadam też po drodze na chustowych spacerach z młodym. Ja sobie wybieram marcheweczki i banany, a sprzedawczyni z takim wręcz przerażeniem patrzy na mnie i jak nie wyskoczy:
- A maleństwo gdzie??

Roześmiałam się, bo nie sądziłam, że jesteśmy już tak rozpoznawalni na naszym, bądź co bądź, dużym (kilkunastotysięcznym przecież) osiedlu. A za chwilę dokładka - wstąpiłam jeszcze do piekarni po pieczywo, a tam na odchodne słyszę:
- Oj, nie ma pani dzisiaj swojego słodkiego plecaczka... :)

Także tego... Sława. ;D

sobota, 26 listopada 2016

Chuścioch siedzący

Dziecię łaskawie się namyśliło i usiadło. Akurat na swą siódmą miesięcznicę. Brawo, brawo, gratulacje od babć, zdjęcia, filmiki, fanfary i wywiady.

- Jak się panicz czuje, siedząc?
- Baba.
- To świetnie, a czy trudno było samemu usiąść tak z czworaków?
- Baba.
- A no racja, babcia parę razy panicza posadziła, to pewnie dzięki temu panicz się nauczył i załapał, jak to trzeba usiąść.
- Tubobaba (tłumaczymy to jako [turbo baba] ;D).

;D

Doskonale.
Siedzący chuścioch = większe możliwości i więcej dostępnych wiązań! :)

Na początek sprawdziliśmy zachwalane przez wielu rodziców wiązanie 2x. Rzeczywiście jest duuużo łatwiejsze i przystępniejsze do zamotania od kieszonki, ale trzeba z nim bardzo uważać, bo można niechcący zrobić z niego wisiadło albo zafundować dziecku szpagat. Niemniej przy dobrym dociągnięciu generalnie chuścioch siedzi sobie prawie jak w nosidle egronomicznym. Myślę, że będziemy korzystać z niego w takich sytuacjach jak dotąd z kieszonki. Czekam zatem na niedzielę. ;)

czwartek, 24 listopada 2016

Nie ma jak u mamy

Tak mnie jakoś dzisiaj rozczuliło, gdy usłyszałam te słowa od przechodzącej obok nas zaplecakowanych pani. I ta piosenka od razu mi się przypomniała, taka ładna. Cały dzień za mną to chodzi.
Nie ma jak u mamy... :)


Swoją drogą często będąc z paniczem w chuście słyszę takie miłe słowa.
- Takiemu to dooobrze!
- Cieplutko mu tam!
- Tak się przytulać to ja rozumiem!

A już najbardziej mnie śmieszą teksty typu: - Jaki maleńki! Jaki maciupeńki!
Taa... 9 kilo klocka i maciupeńki... ;)

niedziela, 20 listopada 2016

Protest wózkowy - odsłona 2

Co tu dużo mówić. Protest i już. Wózek parzy w pupę. Albo gryzie. Albo jedno i drugie. W ogóle beee.

Trza przeczekać. Bogu dzięki za chustę, bo bym się z domu chyba nie ruszała.

W związku z powyższym należy się odpowiedź na niegdysiejszy "Plecakowy oł noł".
Otóż jest lepiej. Zdecydowanie lepiej.

U szczytu frustracji próbowałam chociaż na chwilę po domu innych plecaków, na przykład double hammock, czyli plecaka z koszulką. Ale dzięki temu dowiedziałam się, dlaczego plecak prosty nazywa się prosty. Bo jest prosty, serio. ;D  Porządne dociągnięcie dh jest wciąż poza moim zasięgiem, ale trzeba przyznać, że nawet nie do końca dociągnięty całkiem nieźle odciąża. Mimo to czekam, aż dziecię samo usiądzie i na razie jeśli próbuję tego wiązania to tylko na chwilkę, po domu, dla poćwiczenia.

Normalnie jednak wiążemy się nadal w plecak prosty. Panicz nabrał odrobinę wyrozumiałości dla matki i już tak strasznie nie wierzga, a nawet jak wierzga trochę, to ma zonka, bo matka się podszkoliła i dopracowała wiązanie tak, że zwykle daje radę przetrwać takie burze. Serio, wystarczy kilka małych trików i da się przy odrobinie szczęścia zamotać tak, żeby było dobrze. Dla mnie kluczowe jest odwrotne skręcanie pół (na zewnątrz zamiast do wewnątrz) i jak najszersze rozłożenie pół krzyżujących się pod pupą. Działa jak marzenie. Ostatnio młodzież dosłownie zrobiła sobie z chusty trampolinę, aż tata był wzburzony takim zachowaniem dziecia w chuście (;p), a mimo to poły wciąż trzymały dobrze materiał pod pupą. Ależ jestem z siebie dumna. :D

Niemniej wciąż mam świadomość jak wiele jeszcze takich i innych wyzwań przede mną i jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. Fachowej wiedzy w temacie chustonoszenia nigdy za wiele, a wszystko wskazuje na to, że niebawem będzie mogło się spełnić moje małe marzenie o zostaniu doradcą noszenia... :)


Taka sytuacja...
Żeby nie było, że dziecko po nocach targam - 16:20 była... ;)

piątek, 18 listopada 2016

Jeśli nie chusta, to może...

...nosidło!

Któregoś dnia dostałam takiego sms-a:
"Jestem tak szczęśliwa, że muszę się pochwalić na gorąco - zasnęła w nosidle! <3"

To "brzuszkowa" koleżanka naszego panicza, urodziła się miesiąc wcześniej. Jej mama chciała chustować, ale córa raczej nie chustowa. Są takie dzieciaki, które nie mają cierpliwości do motania, nie lubią być tak ciasno otulone albo coś im po prostu nie pasuje w chuście. Nic na siłę - stwierdziła mądrze mama uparciuszki i czekała, aż dziecię namyśli się, żeby siedzieć. Bo to dopiero jest dobry moment na próbowanie innych form noszenia - nosideł, które są prostsze w obsłudze od chust, często lepiej odciążają (np. dzięki panelowi biodrowemu i wypełnieniom na ramionach) i można je założyć dosłownie w chwilkę, co jest ważne dla mniej cierpliwych czy nieprzyzwyczajonych do motania dzieci.


Fajne nosidło wybrała mama dla swojej córy, ostatnio Fidella cieszy się dobrymi opiniami ze względu na duże możliwości regulacji i dopasowania do postury danego dziecka i rodzica*. Bardzo jestem ciekawa, jak im się będzie sprawdzało, jakie będą wrażenia z noszenia na dłuższą metę. (Czekamy na opinię! :)) W każdym razie bardzo, bardzo się cieszę, że było im dane doświadczyć tego, co mnie najbardziej rozczula w noszeniu - tej chwili, kiedy maluch błogo się wtula i zasypia... <3
Oby jak najwięcej takich i innych przyjemności z noszenia!


* To nie jest wpis sponsorowany.

piątek, 11 listopada 2016

A dziecko zostawili na mrozie...

Wybraliśmy się pozwiedzać dość urocze miasteczko na Podkarpaciu. Wzięliśmy wózek, a do torby na wszelki wypadek chustę. Po dłuższym spacerowaniu potrzebowaliśmy zrobić sobie przerwę i zatrzymaliśmy się w restauracji na kawę i małą przekąskę. Poziom marudzenia podnosił się z minuty na minutę i widziałam już, że opcja dalszego spacerowania w wózku nie przejdzie. Wrzuciłam dziecię na plecy, a mąż wiózł pusty wózek. Okazało się to fajnym rozwiązaniem, bo przed nami było kilka miejsc, do których wejście prowadziło przez ogromne schody albo bardzo wąskie drzwi - wtedy wózek zostawialiśmy na zewnątrz.
W jednym z takich miejsc musieliśmy przy wejściu zapytać, w którą stronę mamy się kierować, aby zobaczyć, to co chcieliśmy. Dwaj wychodzący mężczyźni poinstruowali nas, gdzie mamy iść, po czym z przerażeniem zobaczyli, że wózek zostawiamy przed drzwiami. Oglądają się za nami, coś do siebie szepczą i w końcu jeden nie wytrzymał:
- Ale dziecko... To może weźcie je do środka, bo dziś zimno...!

Roześmialiśmy się, wskazując na "garba" na moich plecach i wystającą główkę, bo dziecko sobie smacznie spało pod bluzą.
Miny panów bezcenne. ;)

<3

środa, 9 listopada 2016

Aaa kotki dwa...

Zasypianie w łóżku jest głupie, mamo. Jeszcze wieczorem to pół biedy, ale w dzień? Chyba zwariowałaś. Po co mam leżeć w łóżku, jak jest jasno? Może i jestem trochę śpiący, ale nie będę leżał jak jakiś noworodek. No dobra, trochę bardzo jestem śpiący, ale przecież jestem też już duży! D-U-Ż-Y - mamo, rozumiesz?!

Nie znoszę tracić czasu na usypianie. Jak to jest, że jak dorosły człowiek jest zmęczony, to się kładzie i prędzej czy później sam zasypia, a dziecko potrzebuje jakichś specjalnych zabiegów, a nade wszystko obecności kogoś bliskiego...? (No dobra, niektórzy są szczęśliwcami i mają takie egzemplarze, które położone same zasną. My też mieliśmy taki mały epizod, ale skończył się, nim zdążyliśmy go naprawdę docenić...)

Jak mam czas i pokłady cierpliwości, to się bawimy w "normalne" usypianie. A jak nie mam czasu, ani chęci na takie zabawy, to... nie mam i już.

 

Bo zasypianie w łóżku jest głupie... ;)

sobota, 5 listopada 2016

Z chuściochem w... pociągu

Na większych stacjach zdarzają się windy czy podjazdy, ale tak w większości to wiecie jak jest z naszą infrastrukturą kolejową. Pociągi też - wiele nowszych to wygodne niskopodłogowce z szerokimi wejściami, gdzie wózek można ogarnąć. Ale nigdy nie wiesz, jaki ci się akurat trafi. To co się będziemy narażać na niepotrzebne stresy... ;)

A jaka frajda z jazdy pociągiem! :)


wtorek, 1 listopada 2016

Kieszonkowcy

Przedziwne wiązanie ta kieszonka. Niby jedno z najprostszych, a na pewno najbardziej popularnych, ale w gruncie rzeczy strasznie przebiegłe. Żeby naprawdę dobrze zamotać kieszonkę, trzeba się sporo namęczyć przy dociąganiu, a i tak można później po jakimś czasie cierpieć z powodu bólu pleców/karku/lędźwi. Nie mówiąc już o tym, że trzeba kontrolować dziecia, bo chyba najłatwiej w tym wiązaniu o podwieszenie dziecka za dołki podkolanowe i co za tym idzie - sine nóżki. No ale jest to na tyle uniwersalne wiązanie z przodu, że jest wykorzystywane przez większość okresu noszenia.

Bardzo żałuję, że na początku naszej przygody z chustonoszeniem nie polubiłam się z kangurkiem. Mam dość masywne ramiona, przez co "motylki" strasznie podjeżdżały mi do góry tak, że nie mogłam normalnie ruszyć ręką, nie psując wiązania. Nie mówiąc już o chęci zrobienia czegokolwiek, choćby herbaty. A kieszonkę jakoś łatwiej było mi ogarnąć. Musiałam tylko pilnować, żeby odwiedzenie nóżek panicza było odpowiednie. Ale generalnie przez pierwszy miesiąc, może dwa i tak młody w chuście głównie spał albo przynajmniej był przytulony, więc nie było problemu i nie odczuwałam żadnych niedogodności. Jak dla mnie było to super wiązanie dla 1,5-3 miesięczniaka.


Potem przyszedł bunt na noszenie z przodu w ogóle, dużo niepotrzebnych nerwów, wiązania okupione potem, a nieraz i łzami bezsilności, kiedy nie umiałam dobrze dociągnąć kieszonki z tak wierzgającym wierciochem... No i w efekcie nastąpił obopólny zachwyt plecakiem prostym. Przez jakieś 1,5 miesiąca chyba w ogóle nie używałam długiej chusty. Ani razu nie zamotałam kieszonki i dzięki temu zdążyłam się za nią stęsknić.

Młodzież też trochę złagodniała, a może również miała szansę zatęsknić za noszeniem z przodu. I tak od czasu do czasu, choć raczej rzadko, zdarza mi się wiązać małego w kieszonkę. Najczęściej jak jadę z nim gdzieś tramwajem/autobusem albo do kościoła, gdy wiem, że raczej będzie spał, bo to czas jego drzemki. Jest całkiem spoko. Może nie idealnie, ale spoko. Nawet przyjemnie, bo zawsze wtedy wracają wspomnienia z tego czasu, gdy był taki maleńki... ;) Niemniej jednak nie będę ściemniać - 8,5 kilo w kieszonce, to rozpaczliwe wołanie kręgosłupa o litość...
Także lada chwila i chyba będziemy szukać czegoś nowego. :)

czwartek, 27 października 2016

Za co kocham chustę... #3

Nie znam mamy, która choć raz nie miałaby takiej sytuacji na spacerze.

Dzieć nagle zaczyna płakać. Bujanie nie pomaga, poprawienie pozycji też, więc bierzesz na ręce. Cisza, spokój, przytulasz, mówisz, że już dobrze i idziecie dalej, odkładasz. Ryk. Próbujesz przejść kilka metrów z wyjącym w wózku maluchem, ale nie da rady. Zatrzymujesz się, bierzesz na ręce, przytulasz. Cisza. Dziecię rozgląda się ciekawie wokół. Klepiesz po pleckach, bo może jeszcze musi mu się odbić. Nic. Więc odkładasz do wózka i jeszcze masz nadzieję na spokojne spacerowanie. Ryk dziecięcia skutecznie tę nadzieję odbiera i już wiesz, że musicie wracać. Bierzesz dziecię na ręce i brzuchem prowadzisz wózek. To znaczy próbujesz prowadzić, bo chodniki u nas krzywe i tak raczej nie bardzo ci to idzie. Przekonujesz młodzież, że do domu naprawdę niedaleko i może jednak wytrzymałoby leżąc sobie w wózku te (optymistycznie) parę lub (pesymistycznie) paręnaście lub (targicznie) parędziesiąt minut... Po kilkuset metrach cała jesteś spocona i wściekła na wszystko. Dzieć ciężki, wózek jednak nie taki zwrotny jak się nie ma wolnej choćby jednej ręki... Myślisz - może jednak? - i odkładasz. Wyje. Trudno, biegniesz, żeby nadgonić choć trochę. Przechodzący ludzie mierzą Cię surowym wzrokiem, czasem kiwają przecząco głowami, myśląc, co z ciebie za wyrodna matka, żeby sobie jogging z płaczącym wniebogłosy niemowlęciem urządzać... Znów bierzesz malucha na ręce, żeby go uspokoić i próbujesz pchać ten wózek. Poziom wkurwu proporcjonalny do pozostałej do pokonania odległości od domu.

Przeżyłam to nie raz. Zwłaszcza drugi miesiąc życia mojego dziecka był pod tym względem masakryczny, ponieważ panicz totalnie oprotestował wtedy wózek. Z zazdrością patrzyłam na inne mamy spacerujące z gondolkami, z których wydobywała się błoga cisza. Z mojej zwykle po 5 minutach od wyjścia z domu wydobywał się ryk. Żałuję bardzo, że wtedy nie znałam jeszcze chusty kółkowej, a długą bałam się jeszcze wiązać bez lustra, gdzieś na ulicy. W trzecim miesiącu powoli, powoli ten protest wózkowy udawało nam się jakoś okiełznać i od dłuższego już czasu możemy spokojnie wyjść na godzinę czy półtorej na spacer wózkiem.

Ale czasem jeszcze zdarzają się takie sytuacje, że młodzież z jakiegoś powodu woli być u mamy na rękach. I dziś już nie ma tych niepotrzebnych nerwów, bo zawsze w wózkowej torbie jest chusta kółkowa "na wszelki wypadek". I gdy trzeba, interweniujemy od razu. O tak:


Czasem wystarczy chwila, a czasem idziemy tak już do domu. 
Taaak, zdecydowanie kocham za to chustę. <3

poniedziałek, 24 października 2016

Biedota

Jesteśmy u dziadków. Niedziela. Wybieramy się do kościoła. Motam panicza w kieszonkę.

Dziadek z przerażaniem w oczach: - TAK go bierzecie do kościoła?!
- No tak.
- Nie no, nie żartujcie...!
- Ale o co chodzi...?
Babcia z politowaniem w głosie: - To może już lepiej zostawcie małego z nami i sami idźcie...
- No ale dlaczego? Co jest nie tak? On w chuście jest spokojny całą Mszę...
- No... bo... jeszcze ludzie pomyślą, że was nawet na wózek nie stać...

:D

Poszliśmy. Była sensacja. Tam jeszcze chust nie znajo. A my mamy odtąd etykietkę "plebs". ;D

poniedziałek, 17 października 2016

Z chuściochem w... szpitalu

- Nic tu nie poradzę. Musi zobaczyć go okulista. I to jak najszybciej. Jedziecie do szpitala.

Tak skwitował nas pediatra na porannym dyżurze w naszej przychodni, gdy przyszliśmy z zaniepokojeni paniczowym oczkiem i tkwiącym w nim paprochem. Pierwsze, o czym pomyślałam, to: żebyśmy tylko nie przywlekli stamtąd jakiegoś dziadostwa. Zapalenia płuc albo rotawirusa na ten przykład. Drugie: dobrze, że coś mnie tknęło, żeby wziąć ze sobą chustę. Może się przydać.

Przydała się bardzo. Trochę musieliśmy poczekać na swoją kolej, a rzeczywistość szpitalnej poczekalni nie napawa dobrym nastrojem. A już zwłaszcza nastrojem spokoju i wyciszenia, żeby odpocząć od nadmiaru wrażeń. A w chuście panicz zdołał sobie uciąć dwie drzemki, które dały mu siłę, by stawić czoła temu, co przeżyliśmy później wszyscy, maltretując jego oczko. Dał radę, dzielny był jak nie wiem.

Swoją drogą, taki śmieszny obrazek. Niemowlak z wypiekami na policzkach (było tam chyba z 5-6 stopni więcej niż u nas w domu ;p), zamotany w szmatę, wtulony rozpaczliwie w matczyną pierś i jęczący swoje "aaa" przed zaśnięciem (zawsze tak śpiewa) - wyglądał jakby tam dogorywał. :p
To zdecydowanie dodało dramatyzmu do całej sytuacji. Wcale nie tak dramatycznej przecież. ;)

Oby jak najrzadziej (a najlepiej wcale) chusta przydawała się w takich okolicznościach.

sobota, 15 października 2016

Taki dzień

5 lat temu o tej porze szykowałam się już na TO spotkanie. Nasze pierwsze spotkanie z tatą chuściocha.
Pierwsza randka znaczy się.

Rocznica piękniutka, okrąglutka, świętowanie musi być full wypas. Wymyśliłam specjalny obiad, na deser szarlotkę, mieszkanko trzeba wypucować, coby było przyjemnie... A no i zakupy, i pranie zawczasu zrobić, żeby wieczór już był wolny. Nie wspomnę już o tym, że fajnie byłoby się ładnie umalować, zrobić paznokcie, no wiecie, jak świętować, to świętować... :)

Jest tylko jedno małe "ale". Dla panicza to zwykły dzień. Dzień jak co dzień. Z rana trzeba pomarudzić, potem szybko znudzić się zabawą na brzuszku albo po prostu żądać nieustannego towarzystwa, przy czym koty się nie liczą (przynajmniej nie na dłużej niż 5 minut). No i tak. Zakupy rozpakowywaliśmy w kółkowej. Ciasto zarabialiśmy w plecaku. Obiad gdzieś w tak zwanym międzyczasie. Popołudniu porządny, "normalny" spacer wózkiem jak Pan Bóg przykazał, bo pogoda piękna, więc trzeba korzystać. A potem sprzątanko, odkurzanko i zmywanko w plecaku. Trochę zabawy i dziecię się zmęczyło, ale za żadne skarby nie chce się położyć spać. I buuu, buuu, buuu...
Kółkowa, moment i śpi. A ja mogę spokojnie napisać notkę i machnąć rzęsy. :)

Taki dzień.
:)

środa, 12 października 2016

Kółkowa codzienność

Tak się złożyło, że przez kilka dni nie miałam w domu chusty kółkowej. I te parę dni wystarczyło, żebym zaczęła współczuć wszystkim, którzy tego cuda nie używają. (Choć pewnie świetnie sobie radzą i pojęcia nie mają, że cokolwiek tracą. ;p) Ja bez kółkowej, to jak bez ręki. Trzeciej ręki.

Rozmawiałam kiedyś z mamą czwórki dzieci i podziwiałam ją, jak świetnie ogarnia dzieciaki i chatę BEZ ŻADNEJ CHUSTY. Odpowiedziała mi, że po prostu nauczyła się robić wszystko jedną ręką. Wow! Super! Jestem naprawdę pełna podziwu, bo ja chyba jakaś upośledzona jestem i wielu rzeczy nie dam rady robić jedną ręką. No nie ma opcji. Potrzebuję dwóch, a nawet trzech, bo trzecią często gęsto trzeba trzymać młodego. I na całe szczęście dla takich głąbów jak ja, ktoś kiedyś wymyślił trzecią rękę. Nazywa się: CHUSTA KÓŁKOWA.

Pierwszy raz poznałam to ustrojstwo jak panicz miał dwa miesiące i od razu przepadłam. Na początku oczywiście był lekki stresik, czy mi dziecko z tego nie wypadnie, bo przecież pod tą pupą nic nie ma! Ale jak już obczaiłam, jak to dokładnie działa, to luuuuz. :)

Chusta kółkowa to świetne rozwiązanie na chwilę. Zresztą długo nosić w niej nie można, bo zawsze obciąża tylko jedno ramię, więc dla dobra kręgosłupa tak pół godzinki to max. Choć ja zawsze powtarzam, że nawet te pół godziny w kółkowej jest bezpieczniejsze dla moich pleców, niż 5 minut z klockiem na rękach. Ale żeby nie było, że to nieopłacalne motać na tak krótką chwilę, to trzeba wiedzieć, że kółkowa odwdzięcza się tym, że wiąże się ją dosłownie ekspresowo. Także jeśli potrzeba spacyfikować dziecia na tę dłuższą lub krótszą chwilkę, to kółkowa jest do tego stworzona.

Zabrakło nam jakiegoś drobiazgu, po który trzeba by skoczyć do żabki za rogiem... Kółkowa i siup - w 15 minut jesteśmy w domu.
Panicz marudny i chce być na rękach, a ja potrzebuję tylko dokończyć zupę... Kółkowa i siup - cisza, a po chwili możemy się już spokojnie razem bawić.
Kiedy jesteśmy w kościele wózkiem, a dziecię zaczyna być śpiące i nie może sobie znaleźć miejsca, coraz bardziej przeszkadzając wszystkim dookoła... Kółkowa i siup - po chwili wtulony maluch śpi i można spokojnie dotrwać do końca Mszy.
Gdy ktoś nowy przychodzi do nas w odwiedziny, a jestem sama z młodym i wiem, że będzie się na początku oswajał z nowymi twarzami, a przecież kawę trzeba gościom zrobić... Kółkowa i siup - dzieć lustruje nowo poznanych zza bezpiecznego ramienia mamy, a poczęstunek w moment gotowy.
Albo chcę zrobić sok w sokowirówce, która ma swoje decybele i młody się jej boi. Kółkowa i siup - dziecię przytulone do mamy przestaje się bać, a sok w 10 minut gotowy.
No i hit - usypianie. W domu, gdy mam akurat coś do zrobienia, a dziecię koniecznie musi zrobić sobie drzemkę wcześniej i jęczy, i jęczy... Albo w gościach. Bo jak można inaczej usnąć w gościach? Tylko kółkowa i siup - w moment dziecko śpi. Są tu tacy, którzy to widzieli na własne oczy. ;D

Także tego... Jak można bez tej trzeciej ręki żyć...? ;p





poniedziałek, 10 października 2016

Za co kocham chustę... #2

Weekend u babci to świetna rzecz - panicz wybawiony za wsze czasy, a rodzice w końcu mają trochę czasu tylko dla siebie. Ale wystarczy jeden weekend, by takim układem rozpuścić dziecię jak dziadowski bicz...

Leżeć samemu na dywanie i bawić się zabawkami? Sam?? Bez publiczności?? Bez zachwytów babci nad każdym ruchem i każdym uśmiechem?? Chyba sobie żartujesz, mamo... A że karuzelka? Nuuuuda. Będę wył. Chyba, że weźmiesz mnie na ręce. O taaak. Jak to już wystarczy? A co mnie obchodzi, że musisz odkurzyć mieszkanie... Nie jest znowu tak brudno. ;p Babcia mnie nosiła prawie cały czas, to ty też możesz... Nie...? Mamo... Będę wył...! Jakby co, to ostrzegałem... 

To tak w skrócie.  Ciąg dalszy na załączonym obrazku. ;)


PS 
Mam nadzieję, że wiecie, że chusta + odkurzacz, to najlepszy usypiacz świata... :)

środa, 5 października 2016

Plecakowy oł noł...

Wydawało mi się, że czuję się już dość pewnie w noszeniu mojego chuściocha. Że potrafię dobrze zamotać kilka wiązań, więc jestem dobra i mogę już tylko czerpać radość z chustowania. Guzik. Nie bez powodu pierwszym grzechem głównym jest pycha...

Niemowlak jak to niemowlak - wciąż zaskakuje. Ostatnio zrobił się dużo bardziej mobilny. Przewrót z pleców na brzuch, który sprawiał mu ogromne trudności, w ciągu kilku dni opanował do perfekcji i turla się już bez wysiłku. Nie wiem, czy to ma wpływ na jego zachowanie w chuście, ale zespół niespokojnych nóg mojego dziecka osiągnął niewyobrażalny dla mnie wcześniej poziom master. Już od kilku dni młodzież urządza sobie z chusty trampolinę, a ja zastanawiam się, czy za mało się przykładam i to wiązania są do dupy czy to bez znaczenia i nawet najlepiej zamotany plecak poddaje się przy takim wierciochu...

Dziś zdarzyło się to, czego podświadomie zawsze się bałam. Nie wiem, czy to kwestia złego zamotania, pośpiechu, bo nie mieliśmy za wiele czasu na wyjście czy też wyjątkowej aktywności wiercących się nóżek panicza. A może wszystko na raz... Tak wierzgał, że po kilkuset metrach od domu poczułam, że wysuwa mu się chusta spod pupy... Wymacałam ręką (drugą trzymałam parasol) - rzeczywiście. Poły boczne nie przytrzymują materiału wychodzącego spod pupy, a on sam jest już w zasadzie w połowie pupy... Fuck.

Próbuję coś zrobić, jakoś to poprawić, podciągnąć - gdzie tam. Młodzież jeszcze bardziej wierzga, jeszcze ten parasol...
Się zdenerwowałam. Co tu zrobić...?

Przechodziłam właśnie obok kościoła i w akcie desperacji weszłam do środka. Nic to, zdjęłam bluzę i ostrożnie ściągnęłam panicza z pleców. Chciałam zamotać jeszcze raz plecak, ale jeszcze nie jestem na etapie, żeby zrobić to zupełnie bez lustra i - co ważniejsze - bez ściany, o którą mogłabym się oprzeć tyłkiem chuściocha, kiedy ten fika przy wiązaniu. Poza tym gdzie w takich nerwach wiązać plecak... Trudno, kangurek, bo nic innego z czterech metrów nie jestem w stanie zawiązać. Dobrze, że miałam bluzę i nikt nie widział tego wiązania... Nie chcielibyście tego zobaczyć. ;p Nie no, może tragedii nie było, ale do ideału duuużo brakowało, a kangurek to takie wiązanie, które nie wybacza błędów, niestety. No ale nic, potrzebowałam tylko odebrać ważną przesyłkę z poczty, jakoś się udało. Nawet panicz się trochę uspokoił (może po prostu akurat bardziej wolał być z przodu i dlatego tak cyfrował...?), a w drodze powrotnej usnął.

Nie ogarniam. Teraz się boję wyjść z młodym w plecaku... A z przodu na dłużej już nie jestem w stanie nosić takiego ciężarka, nie ma opcji. Podpytywałam bardziej doświadczonych i prawią, że są takie egzemplarze, dla których plecak prosty zwyczajnie się nie sprawdza z takich względów.
I co teraz...?

wtorek, 4 października 2016

Zgarbacieje!

Chuścioszek był malutki, chyba nawet dwóch miesięcy nie miał. Poszłam do krawcowej odebrać mężowe spodnie po skróceniu. Mały w kangurku wiadomo - kimanko, wtulony, plecki zaokrąglone. Pani nie wytrzymała:
- Zgarbacieje pani to dziecko!
- Słucham?
- No mówię pani, będzie garbate! Kto to widział takiego poskrzywianego maluszka obwiązywać! Garbate będzie!
Młody z wrażenia się obudził. Ja wyjaśniam:
- To jest fizjologiczna pozycja, podobna do tej, gdy był jeszcze w brzuchu. Zdrowa dla kręgosłupa i bioderek.
Pani udaje, że nie słyszy, co mówię i zwraca się do przebudzonego chuściocha:
- Taki jesteś mały, a już cię tak mama męczy...!

Gdyby wszyscy tak swoje dzieci męczyli, to świat byłby piękniejszy... ;)

poniedziałek, 3 października 2016

Chuścioch i jesień

W takie dni jak dzisiaj na myśl o wyjściu na spacer wózkiem robi mi się słabo. Pada cały czas, więc trzeba by na wózek naciągnąć folię, czego panicz nie znosi, bo przecież nic wtedy nie widać - to raz. Prowadzenie wózka jedną ręką i trzymanie parasola drugą nie należy do przyjemności - to dwa. A wycieranie mokrutkich kół przed wejściem do mieszkania bleeee, nie znoszę - to trzy. No nijak się to nie opłaca, chyba że byłyby jakieś zakupy większe do zrobienia, ale właśnie wkraczamy w okres, w którym często daję zarobić ezakupom tesco. Z rana (czyt. około 10:00 ;p) trzeba nam jedynie świeżego chleba i paru warzyw do zupy.
Wybór jest prosty.

czwartek, 29 września 2016

Z chuściochem w... muzeum

Odwlekaliśmy i odwlekaliśmy to dawno planowane wyjście do muzeum, bo zawsze coś nie wychodziło. Aż muzeum się wzięło i zrobiło promocję dla mam z dziećmi, dzięki której mogliśmy wejść całą trójką za okrągłe 5 złociszy. :D

Nie straszne nam schody, wąskie przejścia, zakamarki i tłum ludzi. Dzieć podziwiał sztukę z zainteresowaniem, a gdy stwierdził, że ileż można, walnął w kimę. My za to mieliśmy prawie randkę we dwoje. ;) 

Polecam! 


wtorek, 27 września 2016

Co z tym plecakiem?

Kiedy zaczęłam nosić mojego panicza w chuście, wydawało mi się, że jest tak super, że nie będę chciała nigdy nosić na plecach. Po co? Maluszek wtulony, mam nad nim pełną kontrolę, a wiele rzeczy można zrobić. Kieszonka w zupełności mi wystarczała. Do czasu.

Pod koniec trzeciego miesiąca życia chuścioch przeszedł metamorfozę nie do poznania. Zaczął być dużo bardziej kontaktowy i ciekawy świata. Mama zdecydowanie już mu nie wystarczała. Chciał oglądać wszystko wokół, a najlepiej to, co znajduje się w kierunku, w którym szliśmy. Był więc przez większość czasu totalnie wyprężony do tyłu. Śmiałam się czasem, że wygląda jakby miała mu się głowa urwać. Ale był to śmiech przez łzy, bo jak się takie ruchliwe siedem kilo wyprężyło i wychyliło łepek do tyłu, to nie dość, że w odczuciu podwajało swoją wagę, to jeszcze zwykle po kilkunastu minutach starannie dociągnięte wiązanie zostawało zmasakrowane. Ja się denerwowałam, dziecię się złościło, bez sensu. Zaczęłam szukać, o co może chodzić. Długo nie trzeba było szperać. Chociażby tutaj Marta świetnie to wyjaśnia. Rozwiązanie było proste - czas na plecak prosty.

Prędziutko umówiłam się z doradcą, która dwa miesiące wcześniej uczyła mnie pierwszych wiązań, bo absolutnie nie miałam na tyle odwagi, by próbować samej. I tak każdy, komu mówiłam, że chcę wrzucić trzymiesięczniaka na plecy, kazał mi puknąć się w łeb. Gdzie takie małe dziecko na plecy?! Nie powiem, że się nie bałam. Obawy były tym większe, im bardziej otoczenie okazywało mi dezaprobatę. Ale nie chciałam, żeby nasze chustowanie było źródłem coraz większej frustracji. Pamiętam tę chwilę, kiedy zawiązałam swój pierwszy w życiu plecak - co za ulga! Zupełnie inaczej odczuwa się ten słodki ciężar, caaały przód wolny, a dziecię spokojne i nigdzie się nie wyrywa!

Mój pierwszy plecak ever :D
Pokochałam plecak prosty i na dłuższe wyjścia albo domowe sprzątanie/gotowanie wiążę w zasadzie tylko plecak. Wyjątkiem są sytuacje, gdy mam gdzieś jechać z chuściochem autobusem/tramwajem/pociągiem - wtedy, żeby móc w miarę normalnie usiąść, wolę mieć młodzież z przodu. Na co dzień rządzi jednak plecak. Powiedziałabym, że jest to wiązanie wręcz idealne, gdyby nie małe "ale".

Pierwsze "ale": samo motanie. U nas klasyczny tobołek się nie sprawdził, bo młody dostawał histerii, a ja za bardzo się stresowałam. Szybko zaczęłam wrzucać małego na plecy "z biodra". Technika spoko, ale tylko wtedy, gdy młodzież jest spokojna i współpracuje. Jak zaczyna fikać, trzeba się oprzeć jego tyłkiem o ścianę i trochę nagimnastykować, a i to nie gwarantuje, że się coś nie schrzani w wiązaniu. Mój mąż mówi, że jak na to patrzy, jest bliski zawału. A ja czasem po zawiązaniu muszę otrzeć pot z czoła.

Drugie "ale": to, że dzieć jest z tyłu bywa wadą. Nie wiem, czy czapka zasłania mu dobrze uszy, czy nie jest cały ośliniony, czy nie przyblokowała mu się rączka przy brzuszku... Często się przeglądam w szybach samochodów, sklepowych witrynach czy swoim telefonie i staram się kontrolować sytuację, a w razie potrzeby poprosić kogoś o pomoc (chusta łagodzi obyczaje :D). Ale jednak nie jest to taki komfort jak z przodu, zdecydowanie.

Trzecie "ale": małe stópki wiercące dziury w boczkach. Wrrrr! Nie znoszę tego uczucia... ;p

Słowem - coś za coś.
Uwielbiam plecak, ale czasem go nie znoszę.

poniedziałek, 26 września 2016

Ciepełko...

Jakieś wady każde dziecko musi mieć. Moje ulewa. Chociaż to chyba mało powiedziane. Rzyga po prostu...

Nie chciałabym być zbyt dosłowna w opisywaniu codzienności z rzygającym chuściochem. Żeby nie urazić niczyich uczuć estetycznych, daruję to sobie. Dość, że wspomnę tylko o tej wyjątkowej chwili, gdy idziemy sobie tacy przytuleni, delektujemy się zachustowaną bliskością, ludzie radośnie się oglądają za tą kipiącą wręcz miłością chuściocha i mamy, kiedy nagle... 
Czuję na sobie TO ciepełko... 

Kurtyna, oklaski. 

Przebieranie się (i dziecka też) kilka razy dziennie.
Pranie chusty średnio 1-2 razy w tygodniu. 
To jest ten aspekt chustowania, na myśl o którym mam jeden wielki oł noł...  


niedziela, 25 września 2016

Za co kocham chustę #1

Jęczybuła.
Zęby albo skok rozwojowy. Albo jedno i drugie.
Kocyk - nie.
Mata - nie.
Karuzelka - nie.
Na rękach jest git...
Grzechotka - nie.
Grający słonik - nie.
Obserwowanie bijących się kotów - nie.
Na rękach jest git...
Na brzuszku - nie.
Na plecach - nie.
Tylko na rękach jest git. A ja muszę dokończyć obiad/odkurzyć/rozwiesić pranie/umyć naczynia (niepotrzebne skreślić)...

Chusta w ruch. Chwilka na wiązanie. Cisza... Czasem po chwili głębszy oddech zasypiającego dziecka.
I święty spokój na konieczne czynności. A dzieć zadowolony, bo ma mamę blisko i może się wtulać do woli, oglądać świat zza bezpiecznego maminego ramienia albo po prostu odpocząć. 

Uwielbiam. <3



Chuścioch 4 tygodnie, 4 kg.


Z chuściochem w... kościele

Lubię wieczorną Mszę świętą w dni powszednie. Jest tak ciszej, ciemniej, bardziej kameralnie. Młody w kieszonkę i idziemy. 

Zwykle staję sobie z nim wtedy z samego tyłu, bo - taki urok noszenia w chuście - dziecię lubi, jak się ruszam. Więc kołyszę się, przestępuję z nogi na nogę, czasem zrobię parę kroków, a nie chcę przeszkadzać innym. Za to, gdy jest czas Komunii, muszę przemaszerować przez calutki kościół, czym często wzbudzam małą sensację. Ludzie oglądają się, uśmiechają, czasem patrzą ze zdziwieniem na zwisający ogon chusty, jakby pytali samych siebie: Jak ona obwiązała ten kawał szmaty? :)

Dla mnie jednak najbardziej wzruszające jest, że prawie zawsze podchodząc do Komunii, kapłan błogosławi też chuściocha, robiąc mu znak krzyża na czółku. 

Któregoś dnia postanowiłam zobaczyć, jak wygląda taka codzienna Msza w małej kaplicy na naszym osiedlu. Oczywiście wszystkie kilkanaście par oczu co chwilę zerkały na mnie, jedna babeczka nawet zaczepiała młodego "atititi!" (konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, w jakim to języku i co to znaczy... ;p). Przyjęłam Komunię i jak zwykle zatrzymałam się na chwilkę, czekając na to błogosławieństwo dla małego. A ksiądz... roześmiał się tylko i głośno powiedział:
- Ojeziuśmalja jaki malutki! 

Z wrażenia chyba zapomniał pobłogosławić... ;) 

Krzyżyk na czółku zrobiłam sama. 
:)

sobota, 24 września 2016

Co to za miejsce?

Jest w sieci wiele fantastycznych i naprawdę wartościowych miejsc, gdzie można znaleźć mnóstwo merytorycznych informacji na temat chustonoszenia. Od praktycznych rad dotyczących wyboru pierwszej chusty, przez opis poszczególnych wiązań, aż po propozycje rozwiązania różnych problemów i wątpliwości w temacie chustowania. Najczęściej takie blogi i strony prowadzą doświadczeni doradcy noszenia, którzy są skarbnicą wiedzy i warto szukać u nich pomocy, podpowiedzi i inspiracji. Może i mnie kiedyś będzie dane zostać doradcą noszenia w chustach, niemniej chciałabym, aby to miejsce pozostało inne.

Jak to jest nosić noworodka, jak 5-miesięcznego klocka, a jak rozbrykanego roczniaka? Dlaczego do kościoła wiążę najczęściej kieszonkę, a na przedpołudniowy spacer plecak? Kiedy najczęściej przydaje mi się chusta kółkowa? Jak reagują ludzie, widząc mnie z dzieckiem w chuście? Co moi najbliżsi sądzą o chustowaniu? Spostrzeżenia i przeżycia z chustowej codzienności. Śmieszne, a czasem przerażające teksty usłyszane od innych na widok chustowej mamy. Wszystko, co kocham w chustowaniu i za co go czasem nie znoszę. Po prostu, na luzie. Bo chustonoszenie to mój styl życia.

Zapraszam Was do współtworzenia tego miejsca. Jeśli chcesz podzielić się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami, wątpliwościami na temat chustowania - pisz. Chętnie porozmawiam, może będę mogła coś podpowiedzieć albo po prostu wspólnie ucieszymy się spełnianiem marzeń o chustowym macierzyństwie. Chcesz pochwalić się swoimi zdjęciami z chuściochem albo nowo upolowaną piękną szmatką - przyślij. Będzie tu na to miejsce. A może pękasz ze śmiechu po kolejnym śmiesznym tekście usłyszanym od przechodnia zadziwionego widokiem mamy z dzieckiem w chuście - dawaj, pośmiejemy się razem. :)

Nade wszystko zapraszam tu mamy (tatów też!), które chciałyby, ale... Boją się, czy sobie poradzą? Nie wiedzą, jak zacząć? Obawiają się, co ludzie powiedzą? Nie chcą zrobić krzywdy swojemu maluszkowi? Lub mają tysiąc innych wymówek, żeby nie zacząć przygody z chustą. Pewnie nie uda mi się ich wszystkich rozwiać i przekonać każdego, bo - powiedzmy sobie szczerze - chustonoszenie nie jest dla każdego. Ale chciałabym, żeby to było miejsce pełne pozytywnych, chustowych inspiracji. Bo codzienność z małym dzieckiem bywa mega inspirująca...! :)

Do przeczytania!

czwartek, 22 września 2016

Jak to się zaczęło...?

Przedpołudniowy spacer z dzieciem na plecach. Nowo upolowana bluza mieści nas oboje. Zza kaptura wystaje mały (ekhm... ;)) łepek i majta w każdą stronę, chcąc jak najwięcej zobaczyć. Z naprzeciwka idzie starsza pani. Wpatruje się w zwisający spod bluzy ogon chusty. Podnosi wzrok coraz wyżej, lustruje mój brzuch - może sobie czymś obwiązałam ciążową piłeczkę...? Coraz wyżej... Nagle załapała chyba majtający radośnie łepek i prawie podskoczyła:
- Jezus Maria! Pani tam ma dziecko!
- Naprawdę...?? 

:)



Chuścioch 5 miesięcy, 8 kilo (!), wrzesień.