poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Z chuściochem w... tramwaju

Rzadko jeżdżę komunikacją miejską z paniczem na plecach, ale potrzebowałam podjechać dosłownie parę przystanków, więc wsiadłam. Jakby ktoś nie wiedział, jak ogarnąć dziecię na plecach w tramwaju/autobusie, to usiąść trzeba, tylko jak w znanej ludowej przyśpiewce*. ;)

Panicz w moment zasnął. Oczywiście uwaga współpasażerów skupiona na nas. Spojrzenia, uśmiechy, #ojaksłodkosobieśpi i te sprawy. Pouśmiechałam się też, w końcu jestem dla siebie samej żywą, chodzącą reklamą. ;p Wyjmowałam coś z kieszeni i wypadły mi przypadkowo chusteczki. Siedząca naprzeciw starsza pani jak się poderwała, żeby mi je podać! Ja się schylam po nie i mówię, że spokojnie, poradzę sobie, mogę się schylić. A ona na to:
- Nie! Lepiej nie! Bo pani to dziecko wypadnie z tej bluzy! 
- Nie wypadnie - uśmiechnęłam się - jest zawiązane w chustę. :)
- Zawiązane? Ahaaa... Bo ja myślałam, że w tej bluzie on się tak pani trzyma tylko... 

:D


* Siedziała na słupku na prawym półdupku, 
a lewy półdupek zwisał jej za słupek...
Oj dana, oj dana...
:D 
;p

piątek, 7 kwietnia 2017

Podeptać roczek?

Zębiska + katar + zapalenie ucha + zapalenie oskrzeli + trzydniówka * (wszystko w ciągu raptem 10 dni) = chusta w użyciu do kwadratu 

Czyli kolejny złoty okres chustowania, krótko mówiąc. Szkoda, że to nasilenie noszenia i tulenia musi wiązać się z takimi nieprzyjemnymi atrakcjami, ale cóż, taki etap. 

Tuż po tym jak panicz wrócił do sił, pognaliśmy załatwić konieczne sprawunki do dowodu osobistego. Matka z ojcem osiemnaście lat czekali na ten magiczny plastik, a gówniarz jeszcze roku nie skończył i będzie miał. ;p Pani nas już zna, widziała nieraz w chuście, no i przyszedł czas, że dowiedziałam się ciekawych rzeczy. ;)

- Oo, to już roczek niedługo! 
- No tak, za trzy tygodnie.
- Ale widzę, kawaler ma skarpetki... A gdzie buty?! To już chodzić trzeba!
- Mamy butki, jak idziemy na plac zabaw, to zakładamy, żeby mógł sobie chociaż postać na trawce przy zjeżdżalni na przykład. Ale jeszcze nie chodzi, więc po co mu buty. Po co mu krępować nóżki? :)
- Aaa, ja wiem, co jest na rzeczy...! Jak mama go nosi na tych plecach, to po co on ma się uczyć chodzić?? Proste, rozleniwiła go pani, niestety... 

Proste, prawda? ;) 
Uśmiechnęłam się tylko i grzecznie pożegnałam, bo już wychodziliśmy. Pani, choć bardzo sympatyczna, jest z tych, co to nie lubią dyskutować, bo i tak to ona ma rację, a ja jestem młoda i głupia i nic nie wiem, o życiu. Nie chciałam więc tracić czasu na bezcelowe tłumaczenie i dywagowanie. Ale żeby była jasność, jakie jest moje zdanie, to napiszę tu, a co. Gdybym nie miała wiedzy na temat rozwoju dziecka, pewnie by mnie ta wypowiedź obcej przecież kobiety dotknęła, zmartwiła, wprowadziła w wątpliwości i poczucie winy. I właśnie dlatego, że wiele młodych mam słyszy takie i podobne teksty, a potem się zamartwia, że są beznadziejnymi matkami, bo rozleniwiają swoje dzieci i te nie chcą "podeptać roczku", napiszę choć krótko, jak krowie na rowie. ;)

Po pierwsze, normą rozwojową jest samodzielne chodzenie do końca 18. miesiąca życia dziecka. Koniec kropka. 18 miesięcy, czyli półtora roku! Do tego momentu nie ma się czym w ogóle martwić, że dzieciak nie chodzi. Ma na to czas i trzeba mu go dać. Nie prowadzać za rączki, nie wkładać do chodzika czy, o zgrozo, do szelek do nauki chodzenia (widziałam ostatnio takie cuda na allegro...), nie popędzać. Nie przeszkadzać po prostu. A nawet jeśli zacznie chodzić w drugim tygodniu dziewiętnastego miesiąca, to też nie jest koniec świata - wystarczy pokazać go fizjoterapeucie, który oceni, czy nie ma jakichś nieprawidłowości, które blokują dziecko w nauce chodzenia, czy też to po prostu jego indywidualne, niespieszne tempo rozwojowe.  

A po drugie, tekst że noszenie dziecka w chuście (czy nosidle, whatever) rozleniwia dziecko wydaje mi się tak absurdalny, że aż nie wiem, co powiedzieć na to. ;) Zwyczajnie zaprosiłabym tamtą panią do nas na kawę, na godzinkę chociaż, żeby zobaczyła, jak młody gania po całym mieszkaniu. Raczkuje jak torpeda, gdzie chce, to wstaje i tupta przy meblach, wszystko musi zobaczyć, wszystkiego dotknąć, sięga już ręką po to, co jest na brzegu stołu i próbuje wspinać się na łóżko/kanapę (choć u babci było łatwiej, bo tam niższe sofy niż u nas ;p). Takie mam "leniwe" dziecko, które poza złym samopoczuciem, nie zawsze już da się zamotać w chustę tak o, po prostu. Bo świat go wzywa. Włączniki światła są koło lustra, więc zmuszona jestem motać już bez lustra. ;) No, leniuszek pimpuszek, nic mu się nie chce, bo mama nosi... ;) 

Nie dajcie sobie wmówić mitów z dawnych czasów. Że na pół roku maluch MUSI siedzieć, a na roczek MUSI chodzić. Myśmy musieli. Nas mamy sadzały i obkładały poduchami, a potem jak tylko się zbliżał ten nieszczęsny roczek, wkładały do chodzików i prowadzały za rączki. Efekt? I ja i mąż mamy problemy z kręgosłupem, z kolanami, z biodrem, a wśród naszych znajomych (dwudziestoparo- i trzydziestolatków!) na palcach jednej ręki policzyłabym tych, którzy żadnych dolegliwości ze strony kręgosłupa czy stawów nie mają. To wszystko wraca, niestety. 

Także tego. Na roczek zamiast chodzika lepiej kupić sobie nową chustę. ;D 
I wyluzować. ;)

Uff, musiałam. ;)