czwartek, 29 września 2016

Z chuściochem w... muzeum

Odwlekaliśmy i odwlekaliśmy to dawno planowane wyjście do muzeum, bo zawsze coś nie wychodziło. Aż muzeum się wzięło i zrobiło promocję dla mam z dziećmi, dzięki której mogliśmy wejść całą trójką za okrągłe 5 złociszy. :D

Nie straszne nam schody, wąskie przejścia, zakamarki i tłum ludzi. Dzieć podziwiał sztukę z zainteresowaniem, a gdy stwierdził, że ileż można, walnął w kimę. My za to mieliśmy prawie randkę we dwoje. ;) 

Polecam! 


wtorek, 27 września 2016

Co z tym plecakiem?

Kiedy zaczęłam nosić mojego panicza w chuście, wydawało mi się, że jest tak super, że nie będę chciała nigdy nosić na plecach. Po co? Maluszek wtulony, mam nad nim pełną kontrolę, a wiele rzeczy można zrobić. Kieszonka w zupełności mi wystarczała. Do czasu.

Pod koniec trzeciego miesiąca życia chuścioch przeszedł metamorfozę nie do poznania. Zaczął być dużo bardziej kontaktowy i ciekawy świata. Mama zdecydowanie już mu nie wystarczała. Chciał oglądać wszystko wokół, a najlepiej to, co znajduje się w kierunku, w którym szliśmy. Był więc przez większość czasu totalnie wyprężony do tyłu. Śmiałam się czasem, że wygląda jakby miała mu się głowa urwać. Ale był to śmiech przez łzy, bo jak się takie ruchliwe siedem kilo wyprężyło i wychyliło łepek do tyłu, to nie dość, że w odczuciu podwajało swoją wagę, to jeszcze zwykle po kilkunastu minutach starannie dociągnięte wiązanie zostawało zmasakrowane. Ja się denerwowałam, dziecię się złościło, bez sensu. Zaczęłam szukać, o co może chodzić. Długo nie trzeba było szperać. Chociażby tutaj Marta świetnie to wyjaśnia. Rozwiązanie było proste - czas na plecak prosty.

Prędziutko umówiłam się z doradcą, która dwa miesiące wcześniej uczyła mnie pierwszych wiązań, bo absolutnie nie miałam na tyle odwagi, by próbować samej. I tak każdy, komu mówiłam, że chcę wrzucić trzymiesięczniaka na plecy, kazał mi puknąć się w łeb. Gdzie takie małe dziecko na plecy?! Nie powiem, że się nie bałam. Obawy były tym większe, im bardziej otoczenie okazywało mi dezaprobatę. Ale nie chciałam, żeby nasze chustowanie było źródłem coraz większej frustracji. Pamiętam tę chwilę, kiedy zawiązałam swój pierwszy w życiu plecak - co za ulga! Zupełnie inaczej odczuwa się ten słodki ciężar, caaały przód wolny, a dziecię spokojne i nigdzie się nie wyrywa!

Mój pierwszy plecak ever :D
Pokochałam plecak prosty i na dłuższe wyjścia albo domowe sprzątanie/gotowanie wiążę w zasadzie tylko plecak. Wyjątkiem są sytuacje, gdy mam gdzieś jechać z chuściochem autobusem/tramwajem/pociągiem - wtedy, żeby móc w miarę normalnie usiąść, wolę mieć młodzież z przodu. Na co dzień rządzi jednak plecak. Powiedziałabym, że jest to wiązanie wręcz idealne, gdyby nie małe "ale".

Pierwsze "ale": samo motanie. U nas klasyczny tobołek się nie sprawdził, bo młody dostawał histerii, a ja za bardzo się stresowałam. Szybko zaczęłam wrzucać małego na plecy "z biodra". Technika spoko, ale tylko wtedy, gdy młodzież jest spokojna i współpracuje. Jak zaczyna fikać, trzeba się oprzeć jego tyłkiem o ścianę i trochę nagimnastykować, a i to nie gwarantuje, że się coś nie schrzani w wiązaniu. Mój mąż mówi, że jak na to patrzy, jest bliski zawału. A ja czasem po zawiązaniu muszę otrzeć pot z czoła.

Drugie "ale": to, że dzieć jest z tyłu bywa wadą. Nie wiem, czy czapka zasłania mu dobrze uszy, czy nie jest cały ośliniony, czy nie przyblokowała mu się rączka przy brzuszku... Często się przeglądam w szybach samochodów, sklepowych witrynach czy swoim telefonie i staram się kontrolować sytuację, a w razie potrzeby poprosić kogoś o pomoc (chusta łagodzi obyczaje :D). Ale jednak nie jest to taki komfort jak z przodu, zdecydowanie.

Trzecie "ale": małe stópki wiercące dziury w boczkach. Wrrrr! Nie znoszę tego uczucia... ;p

Słowem - coś za coś.
Uwielbiam plecak, ale czasem go nie znoszę.

poniedziałek, 26 września 2016

Ciepełko...

Jakieś wady każde dziecko musi mieć. Moje ulewa. Chociaż to chyba mało powiedziane. Rzyga po prostu...

Nie chciałabym być zbyt dosłowna w opisywaniu codzienności z rzygającym chuściochem. Żeby nie urazić niczyich uczuć estetycznych, daruję to sobie. Dość, że wspomnę tylko o tej wyjątkowej chwili, gdy idziemy sobie tacy przytuleni, delektujemy się zachustowaną bliskością, ludzie radośnie się oglądają za tą kipiącą wręcz miłością chuściocha i mamy, kiedy nagle... 
Czuję na sobie TO ciepełko... 

Kurtyna, oklaski. 

Przebieranie się (i dziecka też) kilka razy dziennie.
Pranie chusty średnio 1-2 razy w tygodniu. 
To jest ten aspekt chustowania, na myśl o którym mam jeden wielki oł noł...  


niedziela, 25 września 2016

Za co kocham chustę #1

Jęczybuła.
Zęby albo skok rozwojowy. Albo jedno i drugie.
Kocyk - nie.
Mata - nie.
Karuzelka - nie.
Na rękach jest git...
Grzechotka - nie.
Grający słonik - nie.
Obserwowanie bijących się kotów - nie.
Na rękach jest git...
Na brzuszku - nie.
Na plecach - nie.
Tylko na rękach jest git. A ja muszę dokończyć obiad/odkurzyć/rozwiesić pranie/umyć naczynia (niepotrzebne skreślić)...

Chusta w ruch. Chwilka na wiązanie. Cisza... Czasem po chwili głębszy oddech zasypiającego dziecka.
I święty spokój na konieczne czynności. A dzieć zadowolony, bo ma mamę blisko i może się wtulać do woli, oglądać świat zza bezpiecznego maminego ramienia albo po prostu odpocząć. 

Uwielbiam. <3



Chuścioch 4 tygodnie, 4 kg.


Z chuściochem w... kościele

Lubię wieczorną Mszę świętą w dni powszednie. Jest tak ciszej, ciemniej, bardziej kameralnie. Młody w kieszonkę i idziemy. 

Zwykle staję sobie z nim wtedy z samego tyłu, bo - taki urok noszenia w chuście - dziecię lubi, jak się ruszam. Więc kołyszę się, przestępuję z nogi na nogę, czasem zrobię parę kroków, a nie chcę przeszkadzać innym. Za to, gdy jest czas Komunii, muszę przemaszerować przez calutki kościół, czym często wzbudzam małą sensację. Ludzie oglądają się, uśmiechają, czasem patrzą ze zdziwieniem na zwisający ogon chusty, jakby pytali samych siebie: Jak ona obwiązała ten kawał szmaty? :)

Dla mnie jednak najbardziej wzruszające jest, że prawie zawsze podchodząc do Komunii, kapłan błogosławi też chuściocha, robiąc mu znak krzyża na czółku. 

Któregoś dnia postanowiłam zobaczyć, jak wygląda taka codzienna Msza w małej kaplicy na naszym osiedlu. Oczywiście wszystkie kilkanaście par oczu co chwilę zerkały na mnie, jedna babeczka nawet zaczepiała młodego "atititi!" (konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, w jakim to języku i co to znaczy... ;p). Przyjęłam Komunię i jak zwykle zatrzymałam się na chwilkę, czekając na to błogosławieństwo dla małego. A ksiądz... roześmiał się tylko i głośno powiedział:
- Ojeziuśmalja jaki malutki! 

Z wrażenia chyba zapomniał pobłogosławić... ;) 

Krzyżyk na czółku zrobiłam sama. 
:)

sobota, 24 września 2016

Co to za miejsce?

Jest w sieci wiele fantastycznych i naprawdę wartościowych miejsc, gdzie można znaleźć mnóstwo merytorycznych informacji na temat chustonoszenia. Od praktycznych rad dotyczących wyboru pierwszej chusty, przez opis poszczególnych wiązań, aż po propozycje rozwiązania różnych problemów i wątpliwości w temacie chustowania. Najczęściej takie blogi i strony prowadzą doświadczeni doradcy noszenia, którzy są skarbnicą wiedzy i warto szukać u nich pomocy, podpowiedzi i inspiracji. Może i mnie kiedyś będzie dane zostać doradcą noszenia w chustach, niemniej chciałabym, aby to miejsce pozostało inne.

Jak to jest nosić noworodka, jak 5-miesięcznego klocka, a jak rozbrykanego roczniaka? Dlaczego do kościoła wiążę najczęściej kieszonkę, a na przedpołudniowy spacer plecak? Kiedy najczęściej przydaje mi się chusta kółkowa? Jak reagują ludzie, widząc mnie z dzieckiem w chuście? Co moi najbliżsi sądzą o chustowaniu? Spostrzeżenia i przeżycia z chustowej codzienności. Śmieszne, a czasem przerażające teksty usłyszane od innych na widok chustowej mamy. Wszystko, co kocham w chustowaniu i za co go czasem nie znoszę. Po prostu, na luzie. Bo chustonoszenie to mój styl życia.

Zapraszam Was do współtworzenia tego miejsca. Jeśli chcesz podzielić się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami, wątpliwościami na temat chustowania - pisz. Chętnie porozmawiam, może będę mogła coś podpowiedzieć albo po prostu wspólnie ucieszymy się spełnianiem marzeń o chustowym macierzyństwie. Chcesz pochwalić się swoimi zdjęciami z chuściochem albo nowo upolowaną piękną szmatką - przyślij. Będzie tu na to miejsce. A może pękasz ze śmiechu po kolejnym śmiesznym tekście usłyszanym od przechodnia zadziwionego widokiem mamy z dzieckiem w chuście - dawaj, pośmiejemy się razem. :)

Nade wszystko zapraszam tu mamy (tatów też!), które chciałyby, ale... Boją się, czy sobie poradzą? Nie wiedzą, jak zacząć? Obawiają się, co ludzie powiedzą? Nie chcą zrobić krzywdy swojemu maluszkowi? Lub mają tysiąc innych wymówek, żeby nie zacząć przygody z chustą. Pewnie nie uda mi się ich wszystkich rozwiać i przekonać każdego, bo - powiedzmy sobie szczerze - chustonoszenie nie jest dla każdego. Ale chciałabym, żeby to było miejsce pełne pozytywnych, chustowych inspiracji. Bo codzienność z małym dzieckiem bywa mega inspirująca...! :)

Do przeczytania!

czwartek, 22 września 2016

Jak to się zaczęło...?

Przedpołudniowy spacer z dzieciem na plecach. Nowo upolowana bluza mieści nas oboje. Zza kaptura wystaje mały (ekhm... ;)) łepek i majta w każdą stronę, chcąc jak najwięcej zobaczyć. Z naprzeciwka idzie starsza pani. Wpatruje się w zwisający spod bluzy ogon chusty. Podnosi wzrok coraz wyżej, lustruje mój brzuch - może sobie czymś obwiązałam ciążową piłeczkę...? Coraz wyżej... Nagle załapała chyba majtający radośnie łepek i prawie podskoczyła:
- Jezus Maria! Pani tam ma dziecko!
- Naprawdę...?? 

:)



Chuścioch 5 miesięcy, 8 kilo (!), wrzesień.