niedziela, 18 grudnia 2016

Podwójny krzyż...

...czyli ciąg dalszy eksperymentowania z wiązaniami dla dzieci siedzących. :)

Trochę przewrotny ten tytuł i nieco religijnie się tu przez chwilę zrobi. Wiązanie, które mam na myśli, nazywa się 2x, czyli tak zwany podwójny iks. Ale ten x tak ewidentnie kojarzy mi się z krzyżem, że nie mogę... Niestety.

Pierwszy krzyż - ten z przodu, czyli poły chusty krzyżujące się na plecach dziecka. Niby wszystko OK, bo skoro dziecko siedzące, to znaczy, że ma na tyle silny i stabilny kręgosłup, że nie potrzebuje całkowitego podparcia chusty. Ale jakoś tak mi się nie podoba to, jak ten materiał rozkłada się na małych pleckach... Pomijam już fakt, że dochodzi do nierównomiernego rozłożenia ciężaru - bo przecież od razu czuć, że ta wewnętrzna warstwa materiału (czyli biegnąca po jednym ramieniu noszącego) przejmuje więcej ciężaru niż nałożona na nią warstwa zewnętrzna (biegnąca po drugim ramieniu). Dużo większe znaczenie ma dla mnie fakt, że mój chuścioch mega wiercioch potrafi bez problemu w kilka chwil SAM rozkopać obie warstwy i wyjąć sobie rączki poza chustę... Niby mu już wolno być w ten sposób noszonym, ale dla mnie to jest niedopuszczalne, żeby wiązanie było tak niestabilne, że niespełna ośmiomiesięczniak robi w nim, co mu się żywnie podoba.

Drugi krzyż - to już mój krzyż. Znaczy się ból. Potworny ból karku po nawet niedługim noszeniu w tym wiązaniu. Od kilku lat mam problemy z kręgosłupem szyjnym i wiem, że w ogóle nie powinnam już nosić z przodu prawie dziesięciu nawet najsłodszych kilogramów, bo to kompletnie nieergonomiczne. Ale na przykład w kieszonce wystarczyło, że pilnowałam, żeby krzyżujące się na plecach poły poprowadzić jak najniżej, czyli jak najdalej od karku i nie miałam żadnych dolegliwości ze strony odcinka szyjnego. A w 2x poły chusty przechodzą tak blisko karku, że nic się z tym nie da zrobić...

I tak mam problem z tym tak popularnym wiązaniem.

Bo z jednej strony pod pewnymi względami na pewno jest wygodniejsze. Można sobie przygotować chustę na sobie nawet pod kurtką i w razie potrzeby na przykład na spacerze tylko włożyć dziecko, podociągać i zawiązać. To naprawdę jest duży plus.

Ale z drugiej strony co mi z takiej wygody, kiedy sama muszę odchorować nawet krótkie noszenie uporczywym bólem... No i ta pozycja dziecka i cały przebieg chusty charakterystyczny dla tego wiązania...

Chyba nie dołączę do grona entuzjastów tego wiązania, nieraz tak ładnie nazywanego też koalą...
A może ktoś właśnie tę koalę lubi najbardziej i sprawia mu najwięcej przyjemności z noszenia...?

piątek, 9 grudnia 2016

Koniecznie z koszulką!

No cóż, nie będę owijać w bawełnę. Plecak prosty odszedł w niepamięć.
Odkąd dziecię nam usiadło, zaczęłam coraz odważniej poczynać sobie z dh* w domu. Wcześniej tylko robiłam małe przymiarki, tak na chwilkę, żeby spróbować. Nie nosiłam w nim młodego dłużej niż 5-10 minut, bo to wiązanie dla samodzielnie siadających dzieci, a panicz dopiero ćwiczył tę umiejętność. Ale teraz to co innego. I kiedy pierwszy raz wyszłam na spacer zawiązana właśnie w plecak z koszulką, przepadłam zupełnie!

Jakie to jest wygodne wiązanie! Rewelacyjnie rozkłada ciężar i nawet zwykły bawełniany pasiak daje odczucie komfortowego noszenia. Ten nasz pierwszy spacer w dh był dla mnie tym bardziej oszałamiający, że na początku młody dość porządnie sobie poskakał, powierzgał i ogólnie nie miał oporów przed robieniem sobie z chusty trampoliny - jak zawsze zresztą. Później spokojnie usnął, a kiedy wróciliśmy, ze zdumieniem spojrzałam w lustro - wiązanie było DO-KŁAD-NIE takie, jak wtedy, gdy wychodziliśmy...! Nic nigdzie nie opadło, nie powysuwało się, nie poluzowało. NIC! Było tak samo wygodnie jak 1,5 godziny wcześniej! W plecaku prostym jak panicz zaczął sobie poczynać, a później usnął, to dobrze, że mnie nikt w takim wydaniu nie sfotografował, bo na bank wisiałabym w galerii pt. "Koszmarne noszenie" - poły boczne ledwo zahaczały o materiał pod pupą, dupowpadka nie z tej ziemi, przy główce wszystko poluzowane... Wiem, że właśnie dlatego powinno się po zaśnięciu dziecka poprawić dociąganie, ale czasem jest to zwyczajnie niemożliwe, zwłaszcza, gdy pogoda nie rozpieszcza. Gdy czułam, że nie jest dobrze, po prostu szybciej wracaliśmy do domu.

A z koszulką...
Bajka. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Wygodnie, stabilnie, a po nabraniu wprawy wiąże się naprawdę szybko i sprawnie, nie ma jakiejś wielkiej zabawy z dociąganiem. Teraz już myślę, że wyćwiczyłam się na tyle, że potrafię podociągać dobrze i jest nam obojgu wygodnie.

Niektórzy trochę przestrzegają, żeby mimo wszystko uważać z takim plecakiem i nie dać się zupełnie porwać tej kuszącej wygodzie, bo jednak jest to wiązanie asymetryczne, więc warto pamiętać o naprzemienności motania (a prawda jest taka, że każdy ma jakieś swoje preferencje i mnie też dużo łatwiej jest zamotać z koszulką od lewej do prawej niż na odwrót...), no i jest to pozycja praktycznie taka jak w nosidle ergonomicznym, z dość mocno doklejoną miednicą dziecka do pleców noszącego, więc naprawdę absolutnie nie dla maluszków. Spotkałam się też z zarzutami wobec dh, że nie daje takiego podparcia głowy jak np. plecak prosty i ciężko dziecku w nim wygodnie zasnąć, bo głowa może latać gdzieś na boki czy do tyłu, ale prawdę mówiąc nie zdarzyło mi się, żeby panicz miał tego typu trudności - wtula się we mnie i wygląda jakby spało mi się zupełnie wygodnie.

Słowem - wkroczyliśmy na jakiś nowy level chustowania i baaardzo nam z tym dobrze. :)
Czo ta mama tak mota... ;)
* dh = double hammock, czyli plecak z koszulką

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Chustowe marzenia

Zawsze mam straszne opory przed mówieniem głośno o takich chciejstwach, bo mi głupio, że tyle ludzi głoduje albo nie ma dachu nad głową, a ja mam jakąś zachciankę... 
Ale niech to będzie wyraz może nie tyle zachcianki, co takich małych marzeń. Czego chciałabym spróbować. Co pomacać, w czym ponosić... Sprawdzić na własnej skórze, jak się sprawują różne szmatki... Tak naprawdę dopiero zaczynam przygodę z chustami, więc tych chciejstw jest mnóstwo, ale chociaż kilka pozwolę sobie tutaj uwiecznić. Tak o. ;)

A nuż znajdzie się tu jakiś Święty Mikołaj i zechce mnie uszczęśliwić na ten przykład pożyczeniem jakiejś fajnej chusty z listy okołozachciankowej... ;p 
:D

Indio, słynne indio...



Storchenwiege Leo
 

Didymos Lisca 
 


Yaro La Vita
 

Oscha Starry Night
 

Lenny Lamb Little Love
 

Storchenwiege Inka
 

Didymos Fishes
 

Lenny Lamb Boska koronka

Yaro La Fleur
 

Pellicano Baby PopArt Candy
 

Dobra, starczy, bo się rozmarzyłam... ;)
A to tylko kilka szmat, które najczęściej mi się tłuką po głowie... 

sobota, 3 grudnia 2016

Chuścioch vs katar

Autentycznie i z całego serca podziwiam wszystkie mamy, które wytrzymują z zasmarkanymi, jęczącymi i ledwo oddychającymi maluchami BEZ chusty/nosidła. Ja sobie tego nie wyobrażam. 

Wspomagaczy na udrożnienie noska nie można stosować za wiele, więc raz na dzień i raz na noc to maks. A dziecię potrzebuje jednak trochę więcej snu. Ale jak tu spać, jak wszystko w nosie furczy, aż ciężko tego słuchać... Ano najlepiej w pozycji spionizowanej. Chusta sprawdza się idealnie. 

Na jęczenie też noszenie najlepsze. Tylko tu jest jeden minus. Tak się już przyzwyczaiłam do noszenia na plecach, że ciężko mi już z przodu. Nawet na pół godziny, a już nie ma mowy, żebym była w stanie zrobić cokolwiek z młodym z przodu, bo on jest zwyczajnie za duży. I głowę ma taką wielką, że jak tu zza niej wyjrzeć, żeby choć kanapkę sobie zrobić. ;p Nie mówiąc już o tym, że o jej zjedzeniu nie ma mowy, bo mi ją w moment z ręki wyrwie i włoży do swojej paszczy... Ech gdzie się podziały te czasy, gdy w chuście głównie przytulał się albo spał i można było nawet spokojnie ciepłą kawę wypić... ;)

Ale do czego zmierzam... ;) Tak się przyzwyczaiłam do plecakowania, że z przodu ciężko, ale znowuż na plecach jest inny, poważny minus - ciężko wycierać smarki... ;p To tak na chwilę, żeby utulić jęczybułę, mogę się poświęcić. I tak lepsze to niż na rękach, bo to kloc taki się zrobił, że mi po 5 minutach ręce mdleją... 

No i najważniejsze. Hit sezonu. Chuścioch vs nebulizator. 
Bez chusty: ryk, przerażenie, buuuu i nie waż się do mnie zbliżać z tym ustrojstwem, mamo! 
W chuście: cisza. Na początku lekkie podenerwowanie, objawiające się nerwowym majtaniem nóżkami i rozpaczliwym wtulaniem się w mamę. A po chwili... W sumie to nie jest... taaakie... złe... i tak jednostaaaajnie... brzęczy... Dobranoc, mamo... 



Tak było za pierwszym razem, a potem już pełna sympatia dla nowej, brzęczącej zabawki. 
Efekt? Już po jednym dniu leczenia kataru prawie nie ma. Oł jeee! :)

<3

czwartek, 1 grudnia 2016

Za co kocham chustę...#4

Bardzo sobie cenię niezależność. Dlatego praktycznie zawsze, gdy mam coś ważnego do załatwienia lub idę w jakieś nieznane mi wcześniej miejsce, pakuję młodego w chustę.

Po pierwsze - mam pewność, że będzie spokój. Patrz: protest wózkowy. Protest powoli próbujemy okiełznać, ale nie znasz dnia ani godziny, kiedy panicz odmówi współpracy. W chuście jeszcze N-I-G-D-Y mi się nie zdarzyło, żeby mi się dzieć rozpłakał na amen. Jakieś tam marudzenie jak już był głodny czy jak mu coś ścierpło po dłuższej chustowej drzemce to tak, ale dosłownie chwilowe i nieszkodliwe. Zawsze do opanowania.

Po drugie - nie muszę się martwić, czy w danym miejscu będą schody, czy będzie podjazd lub winda, czy drzwi będą na tyle szerokie, że będę w stanie wejść z wózkiem... W niektórych osiedlowych sklepach alejki między półkami nie dają wózkowi żadnych szans. Czy podjedzie tramwaj niskopodłogowy i będę mogła spokojnie wsiąść i wysiąść, czy też trafi mi się akurat taki ze schodami i barierkami pośrodku tak, że będę musiała szukać kogoś do pomocy... Ja wiem, to niby nic takiego i zawsze znajdzie się ktoś życzliwy, żeby pomóc, ale jakoś tak mnie to krępuje... No nie lubię strasznie takich sytuacji. Wolę sama. (Moja mama się śmieje, że od małego zawsze wszystko SIAMA... ;p)

Po trzecie - gdy mam młodego w chuście prawdopodobieństwo, że ktoś przepuści mnie w kolejce na poczcie czy w sklepie, obsłuży poza kolejnością, pomoże zapakować zakupy do torby itp. wzrasta kilkukrotnie. Serio, z wózkiem takie sytuacje zdarzyły mi się może ze dwa razy (a był taki czas, że naprawdę sporo go używałam - na samym początku i później od około 4 miesiąca), a w chuście - prawie zawsze. Ja nie wiem, jak to działa, ale chyba ta bliskość mamy i dziecka jakoś mimowlonie rozczula ludzi i otwiera ukryte pokłady życzliwości... Nawet w zaawansowanej ciąży nie doświadczałam tylu pozytywnych sytuacji, co teraz z chuściochem. I chustowe koleżanki to potwierdzają, więc zdaje się, że jest to zjawisko powszechne, Trza korzystać! :)