wtorek, 6 czerwca 2017

Z chuściochem... u fryzjera

Skończyła się laba w postaci urlopu macierzyńskiego. Koniec odcisków na tyłku od "siedzenia" z dzieckiem w domu. Miesiąc temu wróciłam do pracy i ogarniamy nową rzeczywistość. Jest różnie, czasem lepiej, czasem trudniej, ale najbardziej mi szkoda, że nie mamy już czasu na chustowanie.. Właściwie zostają nam tylko weekendy i popołudnia, kiedy mam najwcześniejszą zmianę w pracy, czyli rzadko... Moje chustowe serce krwawi... :(

Ale do rzeczy. 

Panicz wymagał był usługi fryzjerskiej. Matka wariatka, uznała, że to przecież nic trudnego i pobawiła się we fryzjerkę, ale nie ma się czym chwalić. No nie wyszło mi za specjalnie z tyłu, a tak naprawdę, to masakra była, więc przodu się już nie podjęłam i na drugi dzień pognaliśmy do salonu. Pani mega wyrozumiała, naprawdę, dwoiła się i troiła, żeby jakoś uratować to owłosienie naszej progenitury. Panicz jednak protestował nieziemsko. Zabawki, telefony, klucze, ani żadne inne zakazane owoce nic nie dały. Cyrk na kółkach. Aż mnie oświeciło, że w wózku zawsze mam chustę kółkową na niespodziewane akcje. Pani ciut się zdziwiła, ale mówi: "spróbujmy!". Pół minuty i młody zamotany, w moment się uspokoił, ciacho do dzioba na pocieszenie, telefon do ręki i... w 5 minut było po sprawie. Fryzjerka zachwycona, jaki fajny wynalazek ta chusta i jakie cuda zdziałała! A ja nie mogę się teraz napatrzeć na mojego syna, który wygląda tak... szarmancko wręcz. Jak chłopiec już! Mały mężczyzna. <3

Na kłopoty - kółkowa. ;) 

poniedziałek, 22 maja 2017

Zobacz, chusta!

No, nie mogę tego przeżyć, że wciąż chusta jest wyjątkiem, a wózek regułą...

Jedziemy do centrum, stoimy na światłach, przed nami tłum przechodzący przez ulicę. Różni ludzie, dzieci w wózkach. Wzdycham sobie do męża:
- Zobacz, chusta! Ale ładnie zamotana kieszonka... ;)

I myślę sobie, co by było, gdyby tak było na odwrót... W tym tłumie i na ulicy, na spacerze, w sklepie i w kościele co chwila mama zachustowana, aż tu nagle:
- Zobacz, wózek! Że też chce się komuś go tachać. ;)

Takie tam marzenie.
Może chociaż pół na pół żeby było...?
;)

poniedziałek, 8 maja 2017

Majowo

Wnioski z ostatniej majówki: 
PUNKT PIERWSZY
Nie przejmować się, gdy w czwartek przed sobotnim weselem cię postrzyknie w karku, wyjesz z bólu i nie możesz się ruszyć. Cuda się zdarzają! Do soboty ogarnęłam się na tyle, że zrobiliśmy furorę tańcząc na weselu z chuściochem na plecach! Dobrych zdjęć na razie brak, jedno takie jak pilotem od telewizora  robione, ale weselny fotograf nas sobie upodobał, rzecz jasna, więc kiedyś się pochwalę. ;)


PUNKT DRUGI:
Najlepszą reklamą chustonoszenia jest... chustonoszenie! Przy weselnym i poprawinowym stole wysyp mam i przyszłych mam, a wszystkie zachwycone chustowaniem i już się chcą umawiać, żeby je nauczyć motać. Oł jee. ;D

PUNKT TRZECI
Dalej nas już chyba nie mogło wywiać w granicach kraju. Ale fajnie jest pooddychać innym powietrzem, zobaczyć inną przyrodę, inne lasy i trochę inny klimat. Dziwiliśmy się, czemu Suwałki się nie chwalą na prawo i lewo, że są najzimniejszym miejscem w Polsce, zawsze to jakaś atrakcja. ;p A tak serio cała przyroda jakieś 3 tygodnie wstecz w stosunku do Krakowa... :O

PUNKT CZWARTY
Wózek został użyty 1 (słownie: jeden) raz. Chuścioch nad chuściochy wszędzie z nami był.

Nad jeziorami rozmaitymi, małymi i większymi. 
A nawet na jeziorze! 
W muzeum.

W Wigierskim Parku Narodowym

A nad Biebrzą spotkaliśmy...
Panią Łosiową na wypasie. ;)

Z chuściochem żadna pogoda nie jest straszna.


Zawsze można się schować na fajowym statku i podziwiać Dolinę Rospudy. ;)

PUNKT PIĄTY:
Jeśli na co dzień nosisz godzinkę dziennie i to nie w każdy dzień, to później nie dziw się, że trzeciego dnia wyjazdu, po którejś z kolei godzinie intensywnego noszenia jednak czujesz dyskomfort, a nawet jakiś ból. Ciało to nie robot, musi się przyzwyczaić do nowych okoliczności. Szóstego dnia mogłabym już cały dzień chodzić z młodzieżą na plecach. ;) 






A wniosek ostatni jest smutny. Przez cały tydzień w tak wielu różnych miejscach nie widziałam ani jednej chusty, ani jednego nosidła, ani pół chuściocha... Szkoda. :(

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Z chuściochem w... tramwaju

Rzadko jeżdżę komunikacją miejską z paniczem na plecach, ale potrzebowałam podjechać dosłownie parę przystanków, więc wsiadłam. Jakby ktoś nie wiedział, jak ogarnąć dziecię na plecach w tramwaju/autobusie, to usiąść trzeba, tylko jak w znanej ludowej przyśpiewce*. ;)

Panicz w moment zasnął. Oczywiście uwaga współpasażerów skupiona na nas. Spojrzenia, uśmiechy, #ojaksłodkosobieśpi i te sprawy. Pouśmiechałam się też, w końcu jestem dla siebie samej żywą, chodzącą reklamą. ;p Wyjmowałam coś z kieszeni i wypadły mi przypadkowo chusteczki. Siedząca naprzeciw starsza pani jak się poderwała, żeby mi je podać! Ja się schylam po nie i mówię, że spokojnie, poradzę sobie, mogę się schylić. A ona na to:
- Nie! Lepiej nie! Bo pani to dziecko wypadnie z tej bluzy! 
- Nie wypadnie - uśmiechnęłam się - jest zawiązane w chustę. :)
- Zawiązane? Ahaaa... Bo ja myślałam, że w tej bluzie on się tak pani trzyma tylko... 

:D


* Siedziała na słupku na prawym półdupku, 
a lewy półdupek zwisał jej za słupek...
Oj dana, oj dana...
:D 
;p

piątek, 7 kwietnia 2017

Podeptać roczek?

Zębiska + katar + zapalenie ucha + zapalenie oskrzeli + trzydniówka * (wszystko w ciągu raptem 10 dni) = chusta w użyciu do kwadratu 

Czyli kolejny złoty okres chustowania, krótko mówiąc. Szkoda, że to nasilenie noszenia i tulenia musi wiązać się z takimi nieprzyjemnymi atrakcjami, ale cóż, taki etap. 

Tuż po tym jak panicz wrócił do sił, pognaliśmy załatwić konieczne sprawunki do dowodu osobistego. Matka z ojcem osiemnaście lat czekali na ten magiczny plastik, a gówniarz jeszcze roku nie skończył i będzie miał. ;p Pani nas już zna, widziała nieraz w chuście, no i przyszedł czas, że dowiedziałam się ciekawych rzeczy. ;)

- Oo, to już roczek niedługo! 
- No tak, za trzy tygodnie.
- Ale widzę, kawaler ma skarpetki... A gdzie buty?! To już chodzić trzeba!
- Mamy butki, jak idziemy na plac zabaw, to zakładamy, żeby mógł sobie chociaż postać na trawce przy zjeżdżalni na przykład. Ale jeszcze nie chodzi, więc po co mu buty. Po co mu krępować nóżki? :)
- Aaa, ja wiem, co jest na rzeczy...! Jak mama go nosi na tych plecach, to po co on ma się uczyć chodzić?? Proste, rozleniwiła go pani, niestety... 

Proste, prawda? ;) 
Uśmiechnęłam się tylko i grzecznie pożegnałam, bo już wychodziliśmy. Pani, choć bardzo sympatyczna, jest z tych, co to nie lubią dyskutować, bo i tak to ona ma rację, a ja jestem młoda i głupia i nic nie wiem, o życiu. Nie chciałam więc tracić czasu na bezcelowe tłumaczenie i dywagowanie. Ale żeby była jasność, jakie jest moje zdanie, to napiszę tu, a co. Gdybym nie miała wiedzy na temat rozwoju dziecka, pewnie by mnie ta wypowiedź obcej przecież kobiety dotknęła, zmartwiła, wprowadziła w wątpliwości i poczucie winy. I właśnie dlatego, że wiele młodych mam słyszy takie i podobne teksty, a potem się zamartwia, że są beznadziejnymi matkami, bo rozleniwiają swoje dzieci i te nie chcą "podeptać roczku", napiszę choć krótko, jak krowie na rowie. ;)

Po pierwsze, normą rozwojową jest samodzielne chodzenie do końca 18. miesiąca życia dziecka. Koniec kropka. 18 miesięcy, czyli półtora roku! Do tego momentu nie ma się czym w ogóle martwić, że dzieciak nie chodzi. Ma na to czas i trzeba mu go dać. Nie prowadzać za rączki, nie wkładać do chodzika czy, o zgrozo, do szelek do nauki chodzenia (widziałam ostatnio takie cuda na allegro...), nie popędzać. Nie przeszkadzać po prostu. A nawet jeśli zacznie chodzić w drugim tygodniu dziewiętnastego miesiąca, to też nie jest koniec świata - wystarczy pokazać go fizjoterapeucie, który oceni, czy nie ma jakichś nieprawidłowości, które blokują dziecko w nauce chodzenia, czy też to po prostu jego indywidualne, niespieszne tempo rozwojowe.  

A po drugie, tekst że noszenie dziecka w chuście (czy nosidle, whatever) rozleniwia dziecko wydaje mi się tak absurdalny, że aż nie wiem, co powiedzieć na to. ;) Zwyczajnie zaprosiłabym tamtą panią do nas na kawę, na godzinkę chociaż, żeby zobaczyła, jak młody gania po całym mieszkaniu. Raczkuje jak torpeda, gdzie chce, to wstaje i tupta przy meblach, wszystko musi zobaczyć, wszystkiego dotknąć, sięga już ręką po to, co jest na brzegu stołu i próbuje wspinać się na łóżko/kanapę (choć u babci było łatwiej, bo tam niższe sofy niż u nas ;p). Takie mam "leniwe" dziecko, które poza złym samopoczuciem, nie zawsze już da się zamotać w chustę tak o, po prostu. Bo świat go wzywa. Włączniki światła są koło lustra, więc zmuszona jestem motać już bez lustra. ;) No, leniuszek pimpuszek, nic mu się nie chce, bo mama nosi... ;) 

Nie dajcie sobie wmówić mitów z dawnych czasów. Że na pół roku maluch MUSI siedzieć, a na roczek MUSI chodzić. Myśmy musieli. Nas mamy sadzały i obkładały poduchami, a potem jak tylko się zbliżał ten nieszczęsny roczek, wkładały do chodzików i prowadzały za rączki. Efekt? I ja i mąż mamy problemy z kręgosłupem, z kolanami, z biodrem, a wśród naszych znajomych (dwudziestoparo- i trzydziestolatków!) na palcach jednej ręki policzyłabym tych, którzy żadnych dolegliwości ze strony kręgosłupa czy stawów nie mają. To wszystko wraca, niestety. 

Także tego. Na roczek zamiast chodzika lepiej kupić sobie nową chustę. ;D 
I wyluzować. ;)

Uff, musiałam. ;) 

piątek, 17 marca 2017

Moje dziecko nie lubi chusty

Może czasem tak rzeczywiście jest, nie wiem. Nie chcę się mądrzyć, bo każde dziecko jest inne i tak jak nie każda mama polubi chustowanie, tak pewnie są też dzieci, które z jakichś powodów nie polubią wiązania w chustę. Chociaż trzeba wiedzieć, że im wcześniej zaczynamy nosić w chuście, tym łatwiej i większe szanse, że maluszek chustę zaakceptuje, bo daje mu ona warunki maksymalnie zbliżone do tego, co zna z okresu brzuszkowego.

Nigdy nie jest za późno na naukę wiązania, ale też nie ma co się dziwić, że 4-5 miesięczniak niekoniecznie będzie zachwycony pomysłem zamotania go ciasno w chustę, jeszcze najlepiej z przodu, gdzie niewiele widzi i musi się wciąż odwracać, żeby móc sprawdzać, czy przypadkiem, ktoś pod jego nieuwagę nie chce przejąć kontroli nad światem. ;) Niemowlak, który nie był noszony w chuście od pierwszych dni i tygodni swojego życia, może potrzebować trochę czasu, żeby chustę polubić, a może jej rzeczywiście wcale nie polubić. To ciasne otulenie i charakterystyczna pozycja, jaką daje chusta, są naturalne dla noworodka, który dopiero co wyszedł z brzucha i jedyne czego potrzebuje to mamy blisko i kołyszącego ruchu, ale już dla starszego niemowlęcia, które przez kilka miesięcy radziło sobie bez chusty, mogą być czymś trudnym. Warto wtedy dać sobie i maluszkowi czas na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji i próbować, dobierając jednak wiązania tak, by odpowiadały potrzebom zarówno mamy jak i dziecka. Najczęściej najfajniejszą opcją na takie oswajanie się z chustowaniem jest chusta kółkowa, którą wiąże się dużo szybciej niż długą i daje dziecku duże możliwości obserwowania świata. Dla odważniejszych oczywiście plecak prosty. :)

Czasem jest jednak tak, że przy nauce wiązania chusty maleńkie, kilkutygodniowe dzieciątko, które samo przecież powinno przyjąć pozycję takiej małej, zwiniętej kuleczki wtulonej w mamę, nie wiadomo dlaczego płacze i wygina się do tyłu, nie chce zupełnie współpracować, całe jest spięte. Nie chcę tutaj generalizować, ale bardzo często jest to oznaka problemów z napięciem mięśniowym i wtedy koniecznie trzeba się skonsultować z fizjoterapeutą dziecięcym, który pomoże, doradzi, dobierze odpowiednie ćwiczenia i podpowie, na co zwrócić uwagę w codziennej pielęgnacji, aby zniwelować problem wzmożonego napięcia mięśniowego. Odpowiednio zawiązana chusta może być jednym z elementów wspierających ten proces, ale zawsze jest to kwestia bardzo indywidualna i tylko fizjoterapeuta znający dziecko i mamę może zdecydować, czy w danym przypadku chustonoszenie jest dobrym pomysłem, czy też warto na chwilę chustę odłożyć na bok i skupić się na czymś innym.

Nigdy nie sądziłam, że to będzie takie ważne, ale teraz widzę, jak cenna jest możliwość współpracy między doradcą noszenia a fizjoterapeutą. To, że możemy podzielić się każdy swoją wiedzą, wymienić doświadczeniami, rozwiać wątpliwości po obu stronach. Bardzo cieszę się, że spotkałam na swojej doradczej drodze Małgosię, doświadczoną fizjoterapeutkę otwartą na chustonoszenie. Myślę, że to będzie fajna i wartościowa współpraca, dzięki której skorzystają przede wszystkim maluchy i mamy, które spotykamy na co dzień.

A to miejsce Małgosi, gdzie można się więcej dowiedzieć, co robi i czym się zajmuje;
http://www.fizjo-strefa.pl/

:)

czwartek, 2 marca 2017

Z chuściochem w... bibliotece

Taaaakie schody prowadzą do naszej osiedlowej biblioteki. Całkiem fajnej skądinąd i naprawdę przyzwoicie zaopatrzonej. Ale jak schody, to tylko w chuście.

Oddaję książki, odbieram zamówione i jeszcze sobie przeglądam półki. Młody śpi na plecach. Zaczyna trochę chrapać (po babci ;p)... Bibliotekarka wstaje i zaczyna się kręcić między półkami, jakby czegoś szukała. Ja sobie przeglądam książki i widzę, że serio czegoś szuka, schyla się, zagląda za półki, jest wyraźnie zdezorientowana. Znalazłam coś fajnego, co chciałabym jeszcze wypożyczyć, więc podchodzę do niej i proszę, czy mogłaby mi jeszcze tę jedną książkę "piknąć". Panicz chrapnął dosadniej. A ona prawie złapała się za głowę i roześmiała jednocześnie:
- Matko Boska, to dziecko! A ja chodzę i szukam, co to za chrapanie jakieś! Już się zastanawiałam, czy to bezdomny gdzieś się zamelinował, czy zwierzę jakie, czy co... A to dzidziuś sobie śpi i prawie go nie widać...!

:)

czwartek, 23 lutego 2017

Nie musi być idealnie

Ucieszyłam się niesamowicie, widząc w pocztowej skrzynce maila ze zdjęciem śpiącej w chuście rówieśniczki panicza. To zawsze piękny i rozczulający widok! Jeszcze bardziej ucieszyłam się, że to właśnie ta Mama i to dzieciątko tak pięknie wyglądają w chustowym zamotaniu, bo wiedziałam wcześniej, że z chustą było im nie po drodze, a i nosidła używały raczej sporadycznie. Nie ma w tym nic złego, żeby było jasne - nie każdy musi się z chustą polubić i zupełnie nic mi do tego. A jednak z jakichś powodów ta Mama postanowiła dać chuście jeszcze szansę, choćby do usypiania, które bywało problematyczne. I tutaj moja kolejna, największa chyba radość, gdy przeczytałam:
"po prostu przestałam się przejmować - nie musi być idealnie!"

Dokładnie tak! Nie musi być idealnie! Możesz nosić swoje dziecko w chuście, nawet jeśli wiązanie nie wychodzi Ci wzorcowo! Jasne, że dążymy do tego, żeby pozycja dziecka była prawidłowa, a chusta porządnie dociągnięta i dobrze zawiązana. Ale jeśli nie będziesz próbować, nigdy tego nie osiągniesz! Nie ma magicznego sposobu, żeby z dnia na dzień wiązać piękne kieszonki i idealne plecaki. Można (a nawet bardzo warto!) skorzystać z pomocy doradcy noszenia albo chociaż doświadczonej chustomamy, można oglądać filmy instruktażowe, żeby przypomnieć sobie sekwencje ruchów w danym wiązaniu, ale nic nie zastąpi Twoich własnych prób i ćwiczeń z chustą! 

To od Ciebie, mamo, tato zależy, jakie będą te Wasze kangurki, kieszonki i plecaki! Jeśli nie czujesz się pewnie i masz wrażenie, że nie wychodzi Ci jeszcze zbyt dobrze, odwiąż chustę nawet po kilku minutach. A za jakiś czas znów spróbuj zamotać, choćby na kwadrans. A później znowu. Bo warto!

Nie przejmuj się, że nie wychodzi Ci idealnie! Przecież nie nosisz tak dziecka cały dzień. Jeśli maluszek spędzi nawet godzinkę czy dwie może w nie najlepszej pozycji w chuście, a poza tym w ciągu dnia dużo czasu spędza ćwicząc na podłodze, nie stanie mu się krzywda, spokojnie. Śmiem twierdzić, że dużo ważniejsza będzie dla niego Twoja bliskość i cała masa korzyści z niej płynących, niż ten niedługi czas spędzony w może nie do końca najszczęśliwszym ułożeniu w chuście. Zresztą, czy jeśli nosisz/usypiasz dziecko na rękach, jego (i Twoja) pozycja jest zawsze w porządku? Pewnie niekoniecznie. Więc jeśli tylko masz chęć, żeby próbować się zaprzyjaźnić z chustą, próbuj! Jakość wiązań przyjdzie z czasem. 

Nie musi być idealnie. Jeśli chusta daje Twojemu maluszkowi ukojenie, a Tobie wolność, której potrzebujesz, używaj jej! Prawidłowe noszenie jest ważne, ale jeszcze ważniejszy jest spokój Twój i dziecka. Jeżeli chusta Wam to zapewnia - noście się! 
Z miłością! 
I na zdrowie! :) 

sobota, 18 lutego 2017

Szmatan

Nie lubię pisania i rozgadywania się o chustach samych w sobie.
Nie lubię strasznie określania chusty szmatą, ewentualnie szmatanem.

A mimo to napiszę dzisiaj o jednym i drugim. Bo w końcu i mnie trafił się prawdziwy szmatan.

Ale od początku.

Skoro nosidło nie dla nas (przynajmniej na razie), to postanowiłam poszukać chusty o takich właściwościach, dzięki którym będę mogła nosić moje 10,5 kilo szczęścia w miarę komfortowo. Miałam okazję raz zamotać panicza w chustę z domieszką konopi i byłam oczarowana. Mięciusieńkie cudo, a odjęło z moich pleców chyba z połowę ciężaru. Postanowiłam więc szukać chusty z konopiami.

Jest tylko jedno małe ale. Chusta chuście nierówna. Rodzaj splotu, jakość tkanin, zwartość utkanego wzoru czy wreszcie poziom tak zwanego złamania chusty - to wszystko ma wpływ na jej właściwości. I tak się złożyło, że chusta, którą znalazłam
(i zażyczyłam sobie zamiast "ząbkowej" sukienki :D), choć też ma 30-procentową domieszkę konopi, a nawet jest produkowana przez tą samą firmę (Natibaby), różniła się od tamtej, którą wcześniej motałam w zasadzie wszystkim...

Kiedy ją rozpakowałam i pierwszy raz pomacałam, prawie łzy mi stanęły w oczach i z przerażeniem pomyślałam: jak ja to zawiążę?? Pierwszy raz pomyślałam o chuście w kategorii "szmata". Twarda jak decha (choć poprzednia właścicielka twierdziła, że to już jest mega wykochana i złamana chusta), gruba jak koc. Szorstka, jakby surowa, czepliwa... Długość 3,8, czyli powinna spokojnie starczyć na plecak prosty, a mimo to kiedy spróbowałam ją zamotać pierwszy raz, nie byłam w stanie jej porządnie dociągnąć i zwyczajnie brakło mi chusty na węzeł... Czyli to nie tylko szmata, ale też szmatan*...

Głupia ja, że nie poczytałam sobie od razu, czym charakteryzują się takie grube chusty na przykład tutaj. Może mniej bym się wkurzała, że tyle siły trzeba, żeby to cholerstwo dociągnąć, albo że węzeł taki wielki, że wyglądam w bluzie jakbym w zaawansowanej ciąży była... Niemniej muszę przyznać, że mimo takich niedogodności i początkowych trudności w motaniu tego "cholerstwa", mój nowy szmatan skradł moje serce.

Owszem, trzeba się trochę pomęczyć, ale za to chusta odwdzięcza się niesamowitą nośnością, a ta surowa czepliwość okazała się zbawienna dla moich pleców przy tak ruchliwym chuściochu jak mój panicz. Od kilku dni ćwiczymy przed zbliżającym się weselem przyjaciół i namiętnie uprawiamy taniec w chuście. Przy zwykłych bawełnianych chustach po kilku minutach takich podskoków młodego ze żmudnie związanego plecaka prostego niewiele zostawało. A teraz? Godzinka tańcowania i... nic! Poły pięknie trzymają materiał pod pupą, wiązanie niczego sobie, a moje plecy nic nie bolą.

Z ciekawości policzyłam sobie gramaturę tej chusty i wyszło mi okrągłe 300 g/m kw. Czyli grubasek. Szmatan znaczy się.
Mimo to pokochaliśmy się i korzystamy z dobrodziejstw tak grubej i nośnej chusty. Szmaty. Szmatana. :)

PS1
W roli głównej Natibaby Grecja Lagoa 70% bawełna, 30% konopie.

PS2
Określenie "szmata" zaczęło mnie nawet śmieszyć, kiedy tym tokiem myślenia wyszło mi, że mój mąż nie dał się zeszmacić... ;p
:D


*W chustoslangu szmatan to taka porządna, gruba chusta, która poniesie słonia. Gramatura powyżej 290.

sobota, 11 lutego 2017

Chustowa do kwadratu

Od jakiegoś czasu chodziło za mną nosidło. Chciałam spróbować czegoś nowego, bo nie ukrywam, że odkąd dziecię me przekroczyło 10 kilo na wadze, noszenie, nawet na plecach, nie było już dla mnie komfortowe... Bawełniane, średnio grube chusty, które miałam, coraz mniej dawały sobie radę z moim klocuszkiem i coraz częściej czułam ból pleców i ramion, w które wrzynały mi się szelki plecaka. Nosidła w większości słyną z porządnie wypełnionych pasów naramiennych, co bardzo poprawia komfort noszenia, więc miałam nadzieję, że to będzie dla mnie jakimś rozwiązaniem. Wszędzie wychwalana łatwość i szybkość zakładania nosidła też kusiła leniwą część mnie. A do tego miałam takie małe marzenie, że może do noszenia w nosidle uda mi się też przekonać mężowskiego.

Okoliczności sprzyjały bardzo. Mieliśmy możliwość razem poprzymierzać różne nosidła z naszym osobistym dzieckiem włącznie. Mierzyliśmy te najpopularniejsze - Tulę, Manducę, Ergobaby, Fidellę i chyba jeszcze Lenny Lamb. Doświadczenie niezwykle cenne. Tyleż owocne, co rozczarowujące...

Mąż miał odczucia, nazwijmy to, obojętnie pozytywne. Czyli "OK, jak będzie trzeba, to mogę w tym panicza czasem ponosić". Wspólnie doszliśmy do wniosku, że najpewniej, jeśli do tego w ogóle dojdzie, to tatusiowe noszenie będzie można policzyć na palcach jednej ręki przez najbliższe pół roku. Tyle co nic. Więc się nie liczy. Głos decydujący mam ja.

A ja... Byłam totalnie rozczarowana. Ten, kto powiedział, że zakładanie nosidła na plecy jest łatwiejsze niż zawiązanie plecaka prostego, chyba nie był trzeźwy. Co się przy tym napociłam...! Wiem, wiem, że to tylko kwestia wprawy i przyzwyczajenia, ale mnie to mocno zraziło.

Druga rzecz, to bardzo nie podobało mi się, że praktycznie w każdym nosidle na plecach dziecko jest bardzo nisko. Raz, że kiepsko cokolwiek widzi, bo nie sięga wzrokiem ponad ramię rodzica, a dwa, że to zwyczajnie niewygodne jest dla noszącego. Ciężko było mi utrzymać prostą postawę, wciąż miałam wrażenie, że się przez to strasznie garbię.

A trzecia sprawa, choć tak naprawdę chyba najważniejsza ze wszystkich - pozycja dziecka w nosidle... Niby mój panicz już od dawna samodzielnie siadający, ba, wstający i chodzący przy meblach, silny i w ogóle chłop na schwał, a jak zobaczyłam u niego ten prawie szpagacik, plecy proste jak struna i głowę mimowolnie odchylającą się do tyłu, mój świeżo zaszczepiony duch clauwiański się zbuntował... ;p Próbowałam sobie wyobrazić, jak on zaśnie... A nawet jak nie będzie spał, to co to za wygoda... Jakoś kompletnie nie mogłam tego ogarnąć. To za wcześnie dla nas na takie atrakcje, zdecydowanie.

Żadne z nosideł mnie nie przekonało. Żadne nie dało mi komfortu, którego szukałam. Żadne nie spełniło moich oczekiwań.
Nosidło (przynajmniej na razie) nie jest dla mnie, ani dla mojego dziecka.

Słowem - chustowa do kwadratu. ;)

Skoro tak, trzeba było poszukać odpowiedniej na nasze potrzeby chusty. Przecież na bawełnianych pasiakach świat się nie kończy... O tym już wkrótce. :)

czwartek, 9 lutego 2017

A czy Ty nosisz swoje dziecko w szeleczkach??

Jeden z pierwszych po chorobie spacerów chustowych i od razu z grubej rury. ;)
Zaczepia mnie starsza pani:
- O jaki ładny bąbelek! Ile ma?
- 9 miesięcy.
- A chodzi już??
- [w myślach: wtf??] Yyy, nie no, bez przesady, ma dopiero 9 miesięcy, nie chodzi...
- A bo to chłopcy czasem później ruchowo się rozwijają...
Przemilczałam, swoje pomyślałam (właśnie na odwrót, często panuje taka obiegowa opinia, że chłopcy szybciej rozwijają się ruchowo, ale za to później zaczynają mówić, a dziewczynki odwrotnie... a tak poza tym to jakie "później"?? co to za pomysł, że 9 miesięcy to jest wiek na chodzenie??) i myślałam, że się odczepi. Ale to był dopiero wstępik. ;)
- A on jest przymocowany na takich szeleczkach?
[tu prawie padłam jak usłyszałam "przymocowany" i "szeleczki" w jednym zdaniu... ;p :D)
- Nie, jest zawiązany w chuście.
- W chuście? Tak cały opatulony?
- Tak, mniej więcej tak.
- A to dlatego! Jak jest taki unieruchomiony, to jak się ma nauczyć chodzić... Wie pani, są takie szeleczki właśnie, że dziecko ma wolne całe nóżki i może sobie nimi machać ile chce, to wtedy ma więcej swobody i normalnie się rozwija... Takie unieruchomienie to nie jest dobre...
- Mhm... [musiałam mieć dziwną minę, ale co tam, jak się bawić to na całego;p] A na plecach też można nosić w tych "szeleczkach"??
- A wie pani, że nie wiem... Z przodu tylko widziałam. Ale może go pani wtedy odwrócić plecami do siebie i będzie wszystko widział!
- Rozumiem... Ale teraz też wszystko widzi i tak nam wygodnie, więc chyba zostaniemy jednak przy naszej chuście... :)
- Jak tam pani chce.

Uff. Tak chcę.
A jakby ktoś nie miał takiej wyobraźni jak ja, to ja sobie te "szeleczki" zwizualizowałam od razu mniej więcej tak:

Są "szeleczki", nóżki sobie w całości zwisają i można nimi machać do woli i "ćwiczyć". Wszystko się zgadza.

Dobra, żarty żartami. Dla niewtajemniczonych - to zdjęcie powyżej to antyprzykład noszenia. Klasyczne wisiadło (chociaż producent nazywa je "nosidełkiem ergonomicznym"...), w którym pozycja dziecka nie ma nic wspólnego z ergonomią, a już na pewno nie z wygodą. Jak łatwo zauważyć, dziecko sobie po prostu zwisa na wąskim panelu uciskającym jego krocze. Każdemu kto miałby ochotę nosić w ten sposób malucha, radzę najpierw wypróbować na sobie, o na przykład w taki sposób:


Powodzenia. ;)

Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, dlaczego to NIE jest dobry sposób na noszenie niemowląt (starszych dzieci też, rzecz jasna), to piszcie, pytajcie, czy tutaj w komentarzu, czy mailem. Jeśli okaże się, że jest taka potrzeba, napiszę coś więcej na ten temat. Dzisiaj tak tylko chciałam trochę zobrazować problem zainspirowana tą zatrważającą rozmową ze starszą panią...

niedziela, 5 lutego 2017

Ku przestrodze

Pół dnia chodzę i myślę, czy pisać tu o tym, czy nie pisać...

Nie chcę nikogo straszyć, ani robić czarnego pi-aru chustowaniu. Nie chcę nikogo zniechęcić do noszenia, zwłaszcza na plecach, bo niestety właśnie co do tego słyszę najczęściej różne zarzuty - że dziecka na plecach nie widać, nie ma się nad nim kontroli... Tak, to poniekąd prawda. Dlatego trzeba tej kontroli w jakiś inny sposób szukać - często przeglądać się w lustrach, szybach, sklepowych witrynach, można też wykorzystać opcję kamery do selfie w telefonie i co jakiś czas podglądać, co u malucha.
Tyle w teorii.

Bo nade wszystko mamie noszącej dziecię na plecach trzeba ciągłej czujności. Czujności i jeszcze raz czujności...

Po chorobie nie ma już prawie śladu, ale mam wrażenie, że ktoś mi podmienił dziecko... Kosmici porwali mojego panicza i podrzucili jakiegoś rozwrzeszczanego łobuziaka, płaczącego co chwilę o każdą byle pierdołę, nie schodzącego z rąk... Żeby jakoś zrobić obiad, zamotałam go na plecach z rączkami na wierzchu. Jak zawsze był tym zachwycony, tak dziś coś w niego wstąpiło i kręcił się niemiłosiernie. Raz w prawo, raz w lewo, próbował dosięgać różnych rzeczy, choć miał w rękach zabawkę, którą zwykle się długo zajmował. Nie powiem, byłam tym trochę poirytowana, bo jak łatwo sobie wyobrazić, ponad 10 kilo przewalające się po plecach wte i wewte, to nic przyjemnego. To chyba uśpiło moją czujność... Wystarczyła chwila. Kroiłam cebulę, a chuścioch wychylił się i złapał za czajnik... Czajnik ze świeżo zagotowaną wodą...

Nie zdążyłam go złapać. Udało mi się odskoczyć, dzięki czemu uniknęłam poparzenia. Panicz na szczęście też suchy... I uchachany, bo to przecież niebotycznie zabawne, że cała kuchnia pływa w parującym wrzątku...

Tak, prawie dostałam zawału...
Wiem, nie ma się czym chwalić...
Dzielę się tym tylko ku przestrodze.
Noście swoje dzieci, noście też plecach, bo to najbardziej ergonomiczny sposób i dla dziecka, i dla noszącego. Ale pamiętajcie, żeby nie stracić czujności i rozwagi...

Ja miałam dużo szczęścia. A mogło się skończyć fatalnie...

czwartek, 2 lutego 2017

Chustowy renesans w chorobie

Trochę ostatnio zdarzyło mi się biadolić, że tak mało się już nosimy na co dzień i chusty przez większość czasu leżakują w szafie, a tu mała niespodzianka...

Niespodzianka bynajmniej nie jest miła w swej istocie, bo choróbsko wstrętne i ledwo udało nam się uniknąć szpitala. Ale daaaawno już nie chustowałam tyle w tak krótkim czasie (no, poza kursem Clau Wi oczywiście... ;p). Dziecię moje chore to raczkująca kupa nieszczęścia. Bida taka mała, z rąk by nie schodziła... 

Śniadanie robimy w kółkowej, obiad w plecaku, pranie w kółkowej, odkurzanie w plecaku i tak dalej... Szkoda mi go bardzo i mam nadzieję, że powoli panicz wraca do żywych, ale w końcu trzeba we wszystkim szukać jakichś pozytywów i... W głębi serca trochę się ucieszyłam tym powrotem do noszenia w wydaniu długodystansowym. :)
Wiadomo, że to już nie to samo co z maleńkim, ciągle śpiącym noworodziem, ale chociaż troszkę jest podobnie. Ciepło małego ciałka, zapach dziecięcej główki, czucie na sobie każdego małego oddechu... 
Słowem - po tych kilku dniach zapasy oksytocyny mam narobione na najbliższe pół roku... ;)

Zdrówka wszystkim!
A gdy go brakuje, to zawsze można skorzystać z chustowych dobrodziejstw... :)

wtorek, 31 stycznia 2017

Plecakowe nawrócenie

O borze zielony... Że też mi tego nikt wcześniej nie powiedział, nie wytłumaczył, nie pokazał... Kursu doradczego mi trzeba było, żeby mnie oświeciło...

Niedawno piałam tu z zachwytu nad plecakiem z koszulką, skreślając zupełnie Bogu ducha winny plecak prosty. OK, jako chustomama widziałam korzyści dla siebie, a przede wszystkim wygodę noszenia ciężarka. Wiedziałam (nie wiem, skąd), że to wiązanie dla dzieci siadających, w dodatku asymetryczne, więc trzeba z nim nieco uważać. Niewątpliwie pomogło mi przeczekać trudny okres w naszym noszeniu, który mogłabym najkrócej określić jako trampolinowy, bo dzieć ewidentnie robił sobie z chusty trampolinę, rozwalając mi żmudnie motane zwykłe plecaki... Nie nosiliśmy się jakoś bardzo dużo w double hammock, ani nie zauważyłam, żeby chuściochowi było jakoś specjalnie niewygodnie, więc nie mam wielkich wyrzutów sumienia, ale...

...jako doradca dowiedziałam się o plecaku z koszulką dużo więcej. A może nawet nie chodzi o wiedzę, co bardziej o możliwość odczucia na sobie, co oznacza dla dziecka dana pozycja w chuście. Sprawdziłam jak to jest siedzieć z szeroko rozstawionymi nogami i miednicą pochyloną do przodu. Czyli dokładnie tak jak w double hammock. Kto nie wierzy, niech sam sprawdzi - nic przyjemnego. A nawet jeśli komuś z jakichś względów to nie przeszkadza i nie odczuwa niewygody, to nie zmienia to faktu, że nawet czysto teoretycznie nie jest to pozycja sprzyjająca prawidłowemu rozwojowi małego ciałka. Kiedy dziecko jest już całkowicie spionizowane, czyli samodzielnie chodzi, jego kręgosłupowi raczej nie stanie się krzywda, gdy co jakiś czas zafundujemy mu godzinkę w chustowym plecaku z koszulką. Ale dopóki ten proces trwa, a maluch dopiero skrzętnie ćwiczy wstawanie i pierwsze kroki przy meblach, to znaczy, że wprowadzanie jego kręgosłupa w niefizjologiczną pozycję podczas gdy ten dynamicznie się rozwija, może mu zwyczajnie zaszkodzić. Słowem - dh to wiązanie przeznaczone dla dzieci chodzących.
To tak w wielkim skrócie.

Mea culpa.
Mam nadzieję, że kręgosłup mojego syna wybaczy mi niewiedzę.

Tymczasem w ramach zadośćuczynienia przeżywam nawrócenie i odkrywam na nowo noszenie w plecaku prostym. Bo okazuje się, że gdy pozwoli się dziecku (tylko jeśli siada samodzielnie!) wyjąć rączki na zewnątrz chusty, a sobie zmontuje chestbelt z apaszki, nagle ciężaru jakby ubywa, a dziecię jest zachwycone nowymi możliwościami płynącymi z rąk na wolności.
Zupełnie nowa jakość noszenia...!

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Jestem doradcą

O tym, że będę nosić swoje dzieci w chuście, wiedziałam od dawna. Nawet nie wiem dokładnie, kiedy to się we mnie zrodziło. Po prostu, to było dla mnie tak naturalne, że nie brałam pod uwagę innej możliwości. 

Że niekoniecznie przyjdzie mi to łatwo i będę potrzebować pomocy doradcy, przypuszczałam. I rzeczywiście, próby ogarnięcia chusty na podstawie filmików z Internetu kompletnie się nie powiodły i dopiero dzięki spotkaniu i konsultacji z doradcą noszenia nauczyłam się wiązać chustę. 

Ale jakby mi ktoś te parę miesięcy temu powiedział, że sama niebawem zostanę takim doradcą i będę mogła innym pomagać ogarniać motanie chusty, chyba bym nie uwierzyła... 

A jednak! :)

W pewnym momencie uznałam, że dla mnie chustonoszenie to nie tylko narzędzie, które ma mi ułatwić codzienność z niemowlakiem. To stało się moją pasją. A z pasjami tak to już jest, że człowiek chce się nimi dzielić. Poszukałam, przemyślałam i tak ładnie się złożyło, że kurs Clau Wi został zorganizowany w Krakowie właśnie teraz. 

Fantastyczny czas. W mojej głowie totalna rewolucja, mnóstwo przydatnej wiedzy i umiejętności, zupełnie nowa świadomość tego, o co tak naprawdę chodzi w chustowaniu i zupełnie nowy tok myślenia o noszeniu. 

Także tego. Do dzieła!
:) 

wtorek, 24 stycznia 2017

Polska myśl technologiczna

Chustę można używać nie tylko do noszenia dziecka. Można wykorzystać ją jako kocyk, zrobić z niej hamak albo prowizoryczną zasłonkę. A nawet...

abażur. :)

Światło za mocne do spania, a mniejszej lampki na wyjeździe brak. Trzeba sobie jakoś radzić.
#kocham chustę 

 :) 

niedziela, 22 stycznia 2017

Za co kocham chustę...#5

Lubię nasz Kraków. Może nie jest idealny, może i smog nam dowala trochę bardziej niż reszcie świata, ale lubię go. Także zimą. Bo w miarę normalnie jest. Ulice przejezdne, chodniki poodśnieżane, jakoś tak porządnie w miarę mamy. I choć spacery wózkiem o tej porze roku nie należą do moich hobby, nawet w tym względnym krakowskim porządku, to doceniam to jeszcze bardziej...

Niedawno byłam z młodym u jednych dziadków, teraz jesteśmy u drugich. Miejscowości bardzo do siebie podobne, kilkutysięczne, tylko jedna się szumnie ogłasza miastem. Omatkozcórką, dziękuję za takie miasto... Główna ulica, z rynku do kościoła - ledwo da się przejść, takie zaspy śnieżne (i to nie żeby przed chwilą napadało, tak leży cały czas)... I pchaj sobie ten wózek w tym błotku. Mmm, sama przyjemność. Ale podjazd dla wózków jest przy kościele, to spokojnie. Mhm - co się okazuje - nawet nietknięty łopatą, zawalony śniegiem dokumentnie. I prawdę mówiąc w ogóle się nie zdziwiłam, kiedy zorientowałam się, że nasze dziecię było chyba jedynym małym dzieckiem na tej Mszy... Ja, gdybym mieszkała z maluchem w takim miejscu i nie miałabym chusty/nosidła, przez całą zimę chyba nie ruszałabym się z domu, słowo daję...

I wszystko fajnie, #kochamchuste i te sprawy. Ale tak zupełnie swoją drogą, to masakra jest, jak świat potrafi być nieprzyjazny matkom tych najmłodszych tylko przez to, że jest zima i nie ma komu ogarnąć łopaty...

Także tego. Kolejny powód, by nosić... ;)

wtorek, 10 stycznia 2017

W zimie przecież nie będziesz nosić...

...bo niby jak?

Tak mi kiedyś znajoma powiedziała, dowodząc, że się nie da nosić dziecka zimą, żeby nie zmarzło. I Żeby to jeszcze było komu do czego potrzebne. Gdzie tam. Nie ma opcji.

Ale ale... Kto bogatemu zabroni??

-3 stopnie. Obszerny sweter pod spodem, ciepła bluza i luuuzik. :)
Tu nawet mrozu chyba nie było, ale wiał wiatr - kaptur na dziecia i luuuzik. :) 


A tu już -9 stopni, więc bez swetra za to dzieć w ciepły pajac z kapturem, a na bluzę ciążowa kurtka (ledwo dopinająca się, ale zawsze to lepsza izolacja). Dziecię w całości cieplutkie po takim spacerze. 
Jak mam być szczera, to bardziej się stresuję, czy mi dziecko nie marznie, gdy siedzi nieruchomo w wózku, niż mając go w chuście, gdy się wzajemnie grzejemy. Najważniejsze to zadbać o strategiczne miejsca - dobre osłonięcie główki (ostatnio świetnie nam się sprawdza czapka kominiarka, rewelacja), ciepło na plecki (kamizelka, gdy jest potrzeba) i stópki (ciepłe, wełniane skarpety dają radę). I można wspólnie przemierzać świat zimą.

środa, 4 stycznia 2017

Święta z chuściochem

Taaak chciałam coś napisać w te okołoświąteczne dni, ale mi nie wyszło... ;)

To teraz będzie małe wspominanie.

Wigilijne popołudnie. Gwar, pełno jeszcze rzeczy do zrobienia, a tu już się zaczyna ściemniać... Moja mama zrozpaczona mamrocze, że jeszcze chciała wziąć szybki prysznic, ale przecież ryby trzeba usmażyć, zupę dokończyć, zasmażkę do grochu z kapustą zrobić, a góra brudnych naczyń w zlewie aż straszy... No i do tego wszystkiego panicz śpiący i marudzi... Usypianie go to jakieś minimum 20 minut wyjęte z życia, no i chodzenie na palcach, bo w innym miejscu niż własny domek śpi się bardziej czujnie. Szkoda czasu. Zawiązałam młodego na plecach i delikatnie się bujając, doglądałam garnków i myłam naczynia jednocześnie. Mama z powątpiewaniem do mnie:
- Weź, na pewno nie uśnie, tyle się tu dzieje, nie da rady się tak wyciszyć... - i krząta się, i robi zamieszanie.
Wygnałam ją pod ten prysznic, a dzieć za 5 minut spał. Wszystko spokojnie dokończyłam, mama wraca i w szoku, jakie to genialne takie noszenie na plecach... ;)

W Boże Narodzenie tradycyjnie chcieliśmy pójść na cmentarz. Jako jedni z nielicznych w kraju mieliśmy ten przywilej cieszyć się białymi, śnieżnymi Świętami, więc zaproponowałam, że może jednak wezmę młodego w chustę, bo przecież sporo tego śniegu i nie wierzę, że będą poodśnieżane chodniki. "Ale przecież co się będziesz męczyć, wózek sobie spokojnie poradzi, dobrze będzie". Mhm. Co to za męka iść sobie z (takim słodkim) plecaczkiem? To tatuś się pomęczył, bo śnieg był mokry, ciężki i było go duuużo. Brawo ty, tato chuściocha. Po powrocie dopiero przyznał mi rację, że lepiej byłoby w chuście. ;)

A najbardziej wzruszył mnie mój brat, z którym tak rzadko się widzimy, a który był tak urzeczony dobrodziejstwami chustonoszenia przez te kilka dni, że zaczął je propagować. ;p Ma dwie koleżanki, które są w ciąży i jak opowiadał mi, jak je przekonywał, że chusta taka wygodna i maluszek najlepiej się czuje blisko mamy, to prawie padłam. ;)

Takie to chustowe Święta.

Chociaż, prawdę mówiąc, coraz mniej chusta jest w użyciu. Odkąd panicz zaczął raczkować, a w Wigilię poznał nawet smak wstawania, jest już na tyle mobilny i chętny samodzielnie eksplorować świat, że nie domaga się tak noszenia. Wiadomo, czasem na szybko w domu przydaje się kółkowa, czasem na zakupy czy spacer (tak jak dziś, gdy pełno mokrego śniegu pod nogami i pchanie wózka to mordęga), to jak najbardziej. Ale coraz częściej zdarzają się dni, że w ogóle nie wyjmuję chusty z szafy... Aż smutno mi się robi na samą myśl o tym, zwłaszcza jak sobie przypomnę takie tygodnie, gdy chusta była w użyciu przez pół dnia. Codziennie. ;)

A tak na marginesie - tych wszystkich, którzy świeżo upieczonym mamom noworodków (mnie też oczywiście) gderali "nie noś, bo przyzwyczaisz!" i "nie będzie ci schodził z rąk i jak ty go będziesz dźwigać, jak będzie cięższy!"- serdecznie pozdrawiamy! :D

:)