wtorek, 29 listopada 2016

Rozpoznawalność

Trochę nam panicz zaniemógł przez ostatnie dni, jakiś kaszel, katar, podwyższona temperatura. Do repertuaru atrakcji dołączyły też rzadkie, kwaśne kupska i ślinotok, więc śmiem przypuszczać, że ma to związek z ząbkowaniem. Dziś już lepiej, ale jeden dzień, ten z temperaturą, chuścioch siedział w domu.

Jakieś drobne zakupy trzeba było zrobić, więc wyskoczyłam do ulubionego warzywniaka, do którego często wpadam też po drodze na chustowych spacerach z młodym. Ja sobie wybieram marcheweczki i banany, a sprzedawczyni z takim wręcz przerażeniem patrzy na mnie i jak nie wyskoczy:
- A maleństwo gdzie??

Roześmiałam się, bo nie sądziłam, że jesteśmy już tak rozpoznawalni na naszym, bądź co bądź, dużym (kilkunastotysięcznym przecież) osiedlu. A za chwilę dokładka - wstąpiłam jeszcze do piekarni po pieczywo, a tam na odchodne słyszę:
- Oj, nie ma pani dzisiaj swojego słodkiego plecaczka... :)

Także tego... Sława. ;D

sobota, 26 listopada 2016

Chuścioch siedzący

Dziecię łaskawie się namyśliło i usiadło. Akurat na swą siódmą miesięcznicę. Brawo, brawo, gratulacje od babć, zdjęcia, filmiki, fanfary i wywiady.

- Jak się panicz czuje, siedząc?
- Baba.
- To świetnie, a czy trudno było samemu usiąść tak z czworaków?
- Baba.
- A no racja, babcia parę razy panicza posadziła, to pewnie dzięki temu panicz się nauczył i załapał, jak to trzeba usiąść.
- Tubobaba (tłumaczymy to jako [turbo baba] ;D).

;D

Doskonale.
Siedzący chuścioch = większe możliwości i więcej dostępnych wiązań! :)

Na początek sprawdziliśmy zachwalane przez wielu rodziców wiązanie 2x. Rzeczywiście jest duuużo łatwiejsze i przystępniejsze do zamotania od kieszonki, ale trzeba z nim bardzo uważać, bo można niechcący zrobić z niego wisiadło albo zafundować dziecku szpagat. Niemniej przy dobrym dociągnięciu generalnie chuścioch siedzi sobie prawie jak w nosidle egronomicznym. Myślę, że będziemy korzystać z niego w takich sytuacjach jak dotąd z kieszonki. Czekam zatem na niedzielę. ;)

czwartek, 24 listopada 2016

Nie ma jak u mamy

Tak mnie jakoś dzisiaj rozczuliło, gdy usłyszałam te słowa od przechodzącej obok nas zaplecakowanych pani. I ta piosenka od razu mi się przypomniała, taka ładna. Cały dzień za mną to chodzi.
Nie ma jak u mamy... :)


Swoją drogą często będąc z paniczem w chuście słyszę takie miłe słowa.
- Takiemu to dooobrze!
- Cieplutko mu tam!
- Tak się przytulać to ja rozumiem!

A już najbardziej mnie śmieszą teksty typu: - Jaki maleńki! Jaki maciupeńki!
Taa... 9 kilo klocka i maciupeńki... ;)

niedziela, 20 listopada 2016

Protest wózkowy - odsłona 2

Co tu dużo mówić. Protest i już. Wózek parzy w pupę. Albo gryzie. Albo jedno i drugie. W ogóle beee.

Trza przeczekać. Bogu dzięki za chustę, bo bym się z domu chyba nie ruszała.

W związku z powyższym należy się odpowiedź na niegdysiejszy "Plecakowy oł noł".
Otóż jest lepiej. Zdecydowanie lepiej.

U szczytu frustracji próbowałam chociaż na chwilę po domu innych plecaków, na przykład double hammock, czyli plecaka z koszulką. Ale dzięki temu dowiedziałam się, dlaczego plecak prosty nazywa się prosty. Bo jest prosty, serio. ;D  Porządne dociągnięcie dh jest wciąż poza moim zasięgiem, ale trzeba przyznać, że nawet nie do końca dociągnięty całkiem nieźle odciąża. Mimo to czekam, aż dziecię samo usiądzie i na razie jeśli próbuję tego wiązania to tylko na chwilkę, po domu, dla poćwiczenia.

Normalnie jednak wiążemy się nadal w plecak prosty. Panicz nabrał odrobinę wyrozumiałości dla matki i już tak strasznie nie wierzga, a nawet jak wierzga trochę, to ma zonka, bo matka się podszkoliła i dopracowała wiązanie tak, że zwykle daje radę przetrwać takie burze. Serio, wystarczy kilka małych trików i da się przy odrobinie szczęścia zamotać tak, żeby było dobrze. Dla mnie kluczowe jest odwrotne skręcanie pół (na zewnątrz zamiast do wewnątrz) i jak najszersze rozłożenie pół krzyżujących się pod pupą. Działa jak marzenie. Ostatnio młodzież dosłownie zrobiła sobie z chusty trampolinę, aż tata był wzburzony takim zachowaniem dziecia w chuście (;p), a mimo to poły wciąż trzymały dobrze materiał pod pupą. Ależ jestem z siebie dumna. :D

Niemniej wciąż mam świadomość jak wiele jeszcze takich i innych wyzwań przede mną i jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. Fachowej wiedzy w temacie chustonoszenia nigdy za wiele, a wszystko wskazuje na to, że niebawem będzie mogło się spełnić moje małe marzenie o zostaniu doradcą noszenia... :)


Taka sytuacja...
Żeby nie było, że dziecko po nocach targam - 16:20 była... ;)

piątek, 18 listopada 2016

Jeśli nie chusta, to może...

...nosidło!

Któregoś dnia dostałam takiego sms-a:
"Jestem tak szczęśliwa, że muszę się pochwalić na gorąco - zasnęła w nosidle! <3"

To "brzuszkowa" koleżanka naszego panicza, urodziła się miesiąc wcześniej. Jej mama chciała chustować, ale córa raczej nie chustowa. Są takie dzieciaki, które nie mają cierpliwości do motania, nie lubią być tak ciasno otulone albo coś im po prostu nie pasuje w chuście. Nic na siłę - stwierdziła mądrze mama uparciuszki i czekała, aż dziecię namyśli się, żeby siedzieć. Bo to dopiero jest dobry moment na próbowanie innych form noszenia - nosideł, które są prostsze w obsłudze od chust, często lepiej odciążają (np. dzięki panelowi biodrowemu i wypełnieniom na ramionach) i można je założyć dosłownie w chwilkę, co jest ważne dla mniej cierpliwych czy nieprzyzwyczajonych do motania dzieci.


Fajne nosidło wybrała mama dla swojej córy, ostatnio Fidella cieszy się dobrymi opiniami ze względu na duże możliwości regulacji i dopasowania do postury danego dziecka i rodzica*. Bardzo jestem ciekawa, jak im się będzie sprawdzało, jakie będą wrażenia z noszenia na dłuższą metę. (Czekamy na opinię! :)) W każdym razie bardzo, bardzo się cieszę, że było im dane doświadczyć tego, co mnie najbardziej rozczula w noszeniu - tej chwili, kiedy maluch błogo się wtula i zasypia... <3
Oby jak najwięcej takich i innych przyjemności z noszenia!


* To nie jest wpis sponsorowany.

piątek, 11 listopada 2016

A dziecko zostawili na mrozie...

Wybraliśmy się pozwiedzać dość urocze miasteczko na Podkarpaciu. Wzięliśmy wózek, a do torby na wszelki wypadek chustę. Po dłuższym spacerowaniu potrzebowaliśmy zrobić sobie przerwę i zatrzymaliśmy się w restauracji na kawę i małą przekąskę. Poziom marudzenia podnosił się z minuty na minutę i widziałam już, że opcja dalszego spacerowania w wózku nie przejdzie. Wrzuciłam dziecię na plecy, a mąż wiózł pusty wózek. Okazało się to fajnym rozwiązaniem, bo przed nami było kilka miejsc, do których wejście prowadziło przez ogromne schody albo bardzo wąskie drzwi - wtedy wózek zostawialiśmy na zewnątrz.
W jednym z takich miejsc musieliśmy przy wejściu zapytać, w którą stronę mamy się kierować, aby zobaczyć, to co chcieliśmy. Dwaj wychodzący mężczyźni poinstruowali nas, gdzie mamy iść, po czym z przerażeniem zobaczyli, że wózek zostawiamy przed drzwiami. Oglądają się za nami, coś do siebie szepczą i w końcu jeden nie wytrzymał:
- Ale dziecko... To może weźcie je do środka, bo dziś zimno...!

Roześmialiśmy się, wskazując na "garba" na moich plecach i wystającą główkę, bo dziecko sobie smacznie spało pod bluzą.
Miny panów bezcenne. ;)

<3

środa, 9 listopada 2016

Aaa kotki dwa...

Zasypianie w łóżku jest głupie, mamo. Jeszcze wieczorem to pół biedy, ale w dzień? Chyba zwariowałaś. Po co mam leżeć w łóżku, jak jest jasno? Może i jestem trochę śpiący, ale nie będę leżał jak jakiś noworodek. No dobra, trochę bardzo jestem śpiący, ale przecież jestem też już duży! D-U-Ż-Y - mamo, rozumiesz?!

Nie znoszę tracić czasu na usypianie. Jak to jest, że jak dorosły człowiek jest zmęczony, to się kładzie i prędzej czy później sam zasypia, a dziecko potrzebuje jakichś specjalnych zabiegów, a nade wszystko obecności kogoś bliskiego...? (No dobra, niektórzy są szczęśliwcami i mają takie egzemplarze, które położone same zasną. My też mieliśmy taki mały epizod, ale skończył się, nim zdążyliśmy go naprawdę docenić...)

Jak mam czas i pokłady cierpliwości, to się bawimy w "normalne" usypianie. A jak nie mam czasu, ani chęci na takie zabawy, to... nie mam i już.

 

Bo zasypianie w łóżku jest głupie... ;)

sobota, 5 listopada 2016

Z chuściochem w... pociągu

Na większych stacjach zdarzają się windy czy podjazdy, ale tak w większości to wiecie jak jest z naszą infrastrukturą kolejową. Pociągi też - wiele nowszych to wygodne niskopodłogowce z szerokimi wejściami, gdzie wózek można ogarnąć. Ale nigdy nie wiesz, jaki ci się akurat trafi. To co się będziemy narażać na niepotrzebne stresy... ;)

A jaka frajda z jazdy pociągiem! :)


wtorek, 1 listopada 2016

Kieszonkowcy

Przedziwne wiązanie ta kieszonka. Niby jedno z najprostszych, a na pewno najbardziej popularnych, ale w gruncie rzeczy strasznie przebiegłe. Żeby naprawdę dobrze zamotać kieszonkę, trzeba się sporo namęczyć przy dociąganiu, a i tak można później po jakimś czasie cierpieć z powodu bólu pleców/karku/lędźwi. Nie mówiąc już o tym, że trzeba kontrolować dziecia, bo chyba najłatwiej w tym wiązaniu o podwieszenie dziecka za dołki podkolanowe i co za tym idzie - sine nóżki. No ale jest to na tyle uniwersalne wiązanie z przodu, że jest wykorzystywane przez większość okresu noszenia.

Bardzo żałuję, że na początku naszej przygody z chustonoszeniem nie polubiłam się z kangurkiem. Mam dość masywne ramiona, przez co "motylki" strasznie podjeżdżały mi do góry tak, że nie mogłam normalnie ruszyć ręką, nie psując wiązania. Nie mówiąc już o chęci zrobienia czegokolwiek, choćby herbaty. A kieszonkę jakoś łatwiej było mi ogarnąć. Musiałam tylko pilnować, żeby odwiedzenie nóżek panicza było odpowiednie. Ale generalnie przez pierwszy miesiąc, może dwa i tak młody w chuście głównie spał albo przynajmniej był przytulony, więc nie było problemu i nie odczuwałam żadnych niedogodności. Jak dla mnie było to super wiązanie dla 1,5-3 miesięczniaka.


Potem przyszedł bunt na noszenie z przodu w ogóle, dużo niepotrzebnych nerwów, wiązania okupione potem, a nieraz i łzami bezsilności, kiedy nie umiałam dobrze dociągnąć kieszonki z tak wierzgającym wierciochem... No i w efekcie nastąpił obopólny zachwyt plecakiem prostym. Przez jakieś 1,5 miesiąca chyba w ogóle nie używałam długiej chusty. Ani razu nie zamotałam kieszonki i dzięki temu zdążyłam się za nią stęsknić.

Młodzież też trochę złagodniała, a może również miała szansę zatęsknić za noszeniem z przodu. I tak od czasu do czasu, choć raczej rzadko, zdarza mi się wiązać małego w kieszonkę. Najczęściej jak jadę z nim gdzieś tramwajem/autobusem albo do kościoła, gdy wiem, że raczej będzie spał, bo to czas jego drzemki. Jest całkiem spoko. Może nie idealnie, ale spoko. Nawet przyjemnie, bo zawsze wtedy wracają wspomnienia z tego czasu, gdy był taki maleńki... ;) Niemniej jednak nie będę ściemniać - 8,5 kilo w kieszonce, to rozpaczliwe wołanie kręgosłupa o litość...
Także lada chwila i chyba będziemy szukać czegoś nowego. :)