wtorek, 1 listopada 2016

Kieszonkowcy

Przedziwne wiązanie ta kieszonka. Niby jedno z najprostszych, a na pewno najbardziej popularnych, ale w gruncie rzeczy strasznie przebiegłe. Żeby naprawdę dobrze zamotać kieszonkę, trzeba się sporo namęczyć przy dociąganiu, a i tak można później po jakimś czasie cierpieć z powodu bólu pleców/karku/lędźwi. Nie mówiąc już o tym, że trzeba kontrolować dziecia, bo chyba najłatwiej w tym wiązaniu o podwieszenie dziecka za dołki podkolanowe i co za tym idzie - sine nóżki. No ale jest to na tyle uniwersalne wiązanie z przodu, że jest wykorzystywane przez większość okresu noszenia.

Bardzo żałuję, że na początku naszej przygody z chustonoszeniem nie polubiłam się z kangurkiem. Mam dość masywne ramiona, przez co "motylki" strasznie podjeżdżały mi do góry tak, że nie mogłam normalnie ruszyć ręką, nie psując wiązania. Nie mówiąc już o chęci zrobienia czegokolwiek, choćby herbaty. A kieszonkę jakoś łatwiej było mi ogarnąć. Musiałam tylko pilnować, żeby odwiedzenie nóżek panicza było odpowiednie. Ale generalnie przez pierwszy miesiąc, może dwa i tak młody w chuście głównie spał albo przynajmniej był przytulony, więc nie było problemu i nie odczuwałam żadnych niedogodności. Jak dla mnie było to super wiązanie dla 1,5-3 miesięczniaka.


Potem przyszedł bunt na noszenie z przodu w ogóle, dużo niepotrzebnych nerwów, wiązania okupione potem, a nieraz i łzami bezsilności, kiedy nie umiałam dobrze dociągnąć kieszonki z tak wierzgającym wierciochem... No i w efekcie nastąpił obopólny zachwyt plecakiem prostym. Przez jakieś 1,5 miesiąca chyba w ogóle nie używałam długiej chusty. Ani razu nie zamotałam kieszonki i dzięki temu zdążyłam się za nią stęsknić.

Młodzież też trochę złagodniała, a może również miała szansę zatęsknić za noszeniem z przodu. I tak od czasu do czasu, choć raczej rzadko, zdarza mi się wiązać małego w kieszonkę. Najczęściej jak jadę z nim gdzieś tramwajem/autobusem albo do kościoła, gdy wiem, że raczej będzie spał, bo to czas jego drzemki. Jest całkiem spoko. Może nie idealnie, ale spoko. Nawet przyjemnie, bo zawsze wtedy wracają wspomnienia z tego czasu, gdy był taki maleńki... ;) Niemniej jednak nie będę ściemniać - 8,5 kilo w kieszonce, to rozpaczliwe wołanie kręgosłupa o litość...
Także lada chwila i chyba będziemy szukać czegoś nowego. :)

2 komentarze:

  1. A!!!! :) Dopiero tu trafiłam!!! Jak cudownie, że gdzieś jednak piszesz :* Buziaczki dla Waszej rodzinki!!!

    OdpowiedzUsuń