czwartek, 27 października 2016

Za co kocham chustę... #3

Nie znam mamy, która choć raz nie miałaby takiej sytuacji na spacerze.

Dzieć nagle zaczyna płakać. Bujanie nie pomaga, poprawienie pozycji też, więc bierzesz na ręce. Cisza, spokój, przytulasz, mówisz, że już dobrze i idziecie dalej, odkładasz. Ryk. Próbujesz przejść kilka metrów z wyjącym w wózku maluchem, ale nie da rady. Zatrzymujesz się, bierzesz na ręce, przytulasz. Cisza. Dziecię rozgląda się ciekawie wokół. Klepiesz po pleckach, bo może jeszcze musi mu się odbić. Nic. Więc odkładasz do wózka i jeszcze masz nadzieję na spokojne spacerowanie. Ryk dziecięcia skutecznie tę nadzieję odbiera i już wiesz, że musicie wracać. Bierzesz dziecię na ręce i brzuchem prowadzisz wózek. To znaczy próbujesz prowadzić, bo chodniki u nas krzywe i tak raczej nie bardzo ci to idzie. Przekonujesz młodzież, że do domu naprawdę niedaleko i może jednak wytrzymałoby leżąc sobie w wózku te (optymistycznie) parę lub (pesymistycznie) paręnaście lub (targicznie) parędziesiąt minut... Po kilkuset metrach cała jesteś spocona i wściekła na wszystko. Dzieć ciężki, wózek jednak nie taki zwrotny jak się nie ma wolnej choćby jednej ręki... Myślisz - może jednak? - i odkładasz. Wyje. Trudno, biegniesz, żeby nadgonić choć trochę. Przechodzący ludzie mierzą Cię surowym wzrokiem, czasem kiwają przecząco głowami, myśląc, co z ciebie za wyrodna matka, żeby sobie jogging z płaczącym wniebogłosy niemowlęciem urządzać... Znów bierzesz malucha na ręce, żeby go uspokoić i próbujesz pchać ten wózek. Poziom wkurwu proporcjonalny do pozostałej do pokonania odległości od domu.

Przeżyłam to nie raz. Zwłaszcza drugi miesiąc życia mojego dziecka był pod tym względem masakryczny, ponieważ panicz totalnie oprotestował wtedy wózek. Z zazdrością patrzyłam na inne mamy spacerujące z gondolkami, z których wydobywała się błoga cisza. Z mojej zwykle po 5 minutach od wyjścia z domu wydobywał się ryk. Żałuję bardzo, że wtedy nie znałam jeszcze chusty kółkowej, a długą bałam się jeszcze wiązać bez lustra, gdzieś na ulicy. W trzecim miesiącu powoli, powoli ten protest wózkowy udawało nam się jakoś okiełznać i od dłuższego już czasu możemy spokojnie wyjść na godzinę czy półtorej na spacer wózkiem.

Ale czasem jeszcze zdarzają się takie sytuacje, że młodzież z jakiegoś powodu woli być u mamy na rękach. I dziś już nie ma tych niepotrzebnych nerwów, bo zawsze w wózkowej torbie jest chusta kółkowa "na wszelki wypadek". I gdy trzeba, interweniujemy od razu. O tak:


Czasem wystarczy chwila, a czasem idziemy tak już do domu. 
Taaak, zdecydowanie kocham za to chustę. <3

2 komentarze:

  1. Ale ładna ta chusta, też taką chcę! :)

    Po tym opisie spaceru z wózkiem nie dziwię się zupełnie, że zapałałaś miłością do chustowania. Coś wspaniałego, naturalnego, bliskiego. A dziecko to już w ogóle wie, co dobre - żaden wózek nie dorówna bliskości mamy. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Sara to pierwsze dziecko, które raczej nie robi mi takich scen... :) Rafał był w tym mistrzem.

    OdpowiedzUsuń