niedziela, 25 września 2016

Z chuściochem w... kościele

Lubię wieczorną Mszę świętą w dni powszednie. Jest tak ciszej, ciemniej, bardziej kameralnie. Młody w kieszonkę i idziemy. 

Zwykle staję sobie z nim wtedy z samego tyłu, bo - taki urok noszenia w chuście - dziecię lubi, jak się ruszam. Więc kołyszę się, przestępuję z nogi na nogę, czasem zrobię parę kroków, a nie chcę przeszkadzać innym. Za to, gdy jest czas Komunii, muszę przemaszerować przez calutki kościół, czym często wzbudzam małą sensację. Ludzie oglądają się, uśmiechają, czasem patrzą ze zdziwieniem na zwisający ogon chusty, jakby pytali samych siebie: Jak ona obwiązała ten kawał szmaty? :)

Dla mnie jednak najbardziej wzruszające jest, że prawie zawsze podchodząc do Komunii, kapłan błogosławi też chuściocha, robiąc mu znak krzyża na czółku. 

Któregoś dnia postanowiłam zobaczyć, jak wygląda taka codzienna Msza w małej kaplicy na naszym osiedlu. Oczywiście wszystkie kilkanaście par oczu co chwilę zerkały na mnie, jedna babeczka nawet zaczepiała młodego "atititi!" (konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, w jakim to języku i co to znaczy... ;p). Przyjęłam Komunię i jak zwykle zatrzymałam się na chwilkę, czekając na to błogosławieństwo dla małego. A ksiądz... roześmiał się tylko i głośno powiedział:
- Ojeziuśmalja jaki malutki! 

Z wrażenia chyba zapomniał pobłogosławić... ;) 

Krzyżyk na czółku zrobiłam sama. 
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz