poniedziałek, 17 października 2016

Z chuściochem w... szpitalu

- Nic tu nie poradzę. Musi zobaczyć go okulista. I to jak najszybciej. Jedziecie do szpitala.

Tak skwitował nas pediatra na porannym dyżurze w naszej przychodni, gdy przyszliśmy z zaniepokojeni paniczowym oczkiem i tkwiącym w nim paprochem. Pierwsze, o czym pomyślałam, to: żebyśmy tylko nie przywlekli stamtąd jakiegoś dziadostwa. Zapalenia płuc albo rotawirusa na ten przykład. Drugie: dobrze, że coś mnie tknęło, żeby wziąć ze sobą chustę. Może się przydać.

Przydała się bardzo. Trochę musieliśmy poczekać na swoją kolej, a rzeczywistość szpitalnej poczekalni nie napawa dobrym nastrojem. A już zwłaszcza nastrojem spokoju i wyciszenia, żeby odpocząć od nadmiaru wrażeń. A w chuście panicz zdołał sobie uciąć dwie drzemki, które dały mu siłę, by stawić czoła temu, co przeżyliśmy później wszyscy, maltretując jego oczko. Dał radę, dzielny był jak nie wiem.

Swoją drogą, taki śmieszny obrazek. Niemowlak z wypiekami na policzkach (było tam chyba z 5-6 stopni więcej niż u nas w domu ;p), zamotany w szmatę, wtulony rozpaczliwie w matczyną pierś i jęczący swoje "aaa" przed zaśnięciem (zawsze tak śpiewa) - wyglądał jakby tam dogorywał. :p
To zdecydowanie dodało dramatyzmu do całej sytuacji. Wcale nie tak dramatycznej przecież. ;)

Oby jak najrzadziej (a najlepiej wcale) chusta przydawała się w takich okolicznościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz