Trochę nam panicz zaniemógł przez ostatnie dni, jakiś kaszel, katar, podwyższona temperatura. Do repertuaru atrakcji dołączyły też rzadkie, kwaśne kupska i ślinotok, więc śmiem przypuszczać, że ma to związek z ząbkowaniem. Dziś już lepiej, ale jeden dzień, ten z temperaturą, chuścioch siedział w domu.
Jakieś drobne zakupy trzeba było zrobić, więc wyskoczyłam do ulubionego warzywniaka, do którego często wpadam też po drodze na chustowych spacerach z młodym. Ja sobie wybieram marcheweczki i banany, a sprzedawczyni z takim wręcz przerażeniem patrzy na mnie i jak nie wyskoczy:
- A maleństwo gdzie??
Roześmiałam się, bo nie sądziłam, że jesteśmy już tak rozpoznawalni na naszym, bądź co bądź, dużym (kilkunastotysięcznym przecież) osiedlu. A za chwilę dokładka - wstąpiłam jeszcze do piekarni po pieczywo, a tam na odchodne słyszę:
- Oj, nie ma pani dzisiaj swojego słodkiego plecaczka... :)
Także tego... Sława. ;D
A już myślałam, że ktoś z czytelników Cię spotkał na mieście :D
OdpowiedzUsuńOby tym razem jakiś ząbek się wykluł, akurat kieca na Święta się przyda ;-)
O to to, żebyś wiedziała, że się przyda...! :)
UsuńA tak swoją drogą, jakby mnie ktoś kiedyś spotkał na mieście, to niech się nie krępuje zagadać - chętnie się zapoznam. ;) :)