niedziela, 5 lutego 2017

Ku przestrodze

Pół dnia chodzę i myślę, czy pisać tu o tym, czy nie pisać...

Nie chcę nikogo straszyć, ani robić czarnego pi-aru chustowaniu. Nie chcę nikogo zniechęcić do noszenia, zwłaszcza na plecach, bo niestety właśnie co do tego słyszę najczęściej różne zarzuty - że dziecka na plecach nie widać, nie ma się nad nim kontroli... Tak, to poniekąd prawda. Dlatego trzeba tej kontroli w jakiś inny sposób szukać - często przeglądać się w lustrach, szybach, sklepowych witrynach, można też wykorzystać opcję kamery do selfie w telefonie i co jakiś czas podglądać, co u malucha.
Tyle w teorii.

Bo nade wszystko mamie noszącej dziecię na plecach trzeba ciągłej czujności. Czujności i jeszcze raz czujności...

Po chorobie nie ma już prawie śladu, ale mam wrażenie, że ktoś mi podmienił dziecko... Kosmici porwali mojego panicza i podrzucili jakiegoś rozwrzeszczanego łobuziaka, płaczącego co chwilę o każdą byle pierdołę, nie schodzącego z rąk... Żeby jakoś zrobić obiad, zamotałam go na plecach z rączkami na wierzchu. Jak zawsze był tym zachwycony, tak dziś coś w niego wstąpiło i kręcił się niemiłosiernie. Raz w prawo, raz w lewo, próbował dosięgać różnych rzeczy, choć miał w rękach zabawkę, którą zwykle się długo zajmował. Nie powiem, byłam tym trochę poirytowana, bo jak łatwo sobie wyobrazić, ponad 10 kilo przewalające się po plecach wte i wewte, to nic przyjemnego. To chyba uśpiło moją czujność... Wystarczyła chwila. Kroiłam cebulę, a chuścioch wychylił się i złapał za czajnik... Czajnik ze świeżo zagotowaną wodą...

Nie zdążyłam go złapać. Udało mi się odskoczyć, dzięki czemu uniknęłam poparzenia. Panicz na szczęście też suchy... I uchachany, bo to przecież niebotycznie zabawne, że cała kuchnia pływa w parującym wrzątku...

Tak, prawie dostałam zawału...
Wiem, nie ma się czym chwalić...
Dzielę się tym tylko ku przestrodze.
Noście swoje dzieci, noście też plecach, bo to najbardziej ergonomiczny sposób i dla dziecka, i dla noszącego. Ale pamiętajcie, żeby nie stracić czujności i rozwagi...

Ja miałam dużo szczęścia. A mogło się skończyć fatalnie...

3 komentarze:

  1. Pewnie właśnie dlatego nie zdecydowałam się nosić na plecach. Nie ufam sobie pod tym względem. Szczęście, że tak to się skończyło. No i dzięki za szczerość, że noszenie w chuście to nie tylko cud, mòd i malina, choć na pewno przeważają plusy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właśnie było moim celem - pokazać, że chustonoszenie przy całym swoim pięknie i mnóstwie dobrodziejstw niesie też pewną dozę nazwijmy to "ryzyka". Jak wszystko zresztą. Samo posiadanie dzieci bez względu na to, jak niesamowitym i dobrym jest doświadczeniem, niesie ze sobą mnóstwo ryzykownych, niebezpiecznych, czy po prostu trudnych lub nieprzyjemnych sytuacji. Że już nie wspomnę o tym, że dziecko trzymane zwyczajnie na rękach przy odrobinie nieuwagi mogłoby zrobić dokładnie to samo... Akurat wśród bliskich znajomych mieliśmy niedawno taki przypadek i chłopczyk w wieku panicza wylądował w szpitalu porządnie poparzony... :(

      Usuń
  2. Odkąd noszę Prezesa na plecach mam w kuchni na śmiesznej wysokości zabezpieczenia na rogach półek. Bałam się że uderzy główką, bo kuchnia malutka i do każdego rogu blisko. Więc znajomi mają ubaw, ale co tam ;) Rączki na szczęście jeszcze schowane pod chustą. Ale to kwestia czasu ;)

    OdpowiedzUsuń