sobota, 18 lutego 2017

Szmatan

Nie lubię pisania i rozgadywania się o chustach samych w sobie.
Nie lubię strasznie określania chusty szmatą, ewentualnie szmatanem.

A mimo to napiszę dzisiaj o jednym i drugim. Bo w końcu i mnie trafił się prawdziwy szmatan.

Ale od początku.

Skoro nosidło nie dla nas (przynajmniej na razie), to postanowiłam poszukać chusty o takich właściwościach, dzięki którym będę mogła nosić moje 10,5 kilo szczęścia w miarę komfortowo. Miałam okazję raz zamotać panicza w chustę z domieszką konopi i byłam oczarowana. Mięciusieńkie cudo, a odjęło z moich pleców chyba z połowę ciężaru. Postanowiłam więc szukać chusty z konopiami.

Jest tylko jedno małe ale. Chusta chuście nierówna. Rodzaj splotu, jakość tkanin, zwartość utkanego wzoru czy wreszcie poziom tak zwanego złamania chusty - to wszystko ma wpływ na jej właściwości. I tak się złożyło, że chusta, którą znalazłam
(i zażyczyłam sobie zamiast "ząbkowej" sukienki :D), choć też ma 30-procentową domieszkę konopi, a nawet jest produkowana przez tą samą firmę (Natibaby), różniła się od tamtej, którą wcześniej motałam w zasadzie wszystkim...

Kiedy ją rozpakowałam i pierwszy raz pomacałam, prawie łzy mi stanęły w oczach i z przerażeniem pomyślałam: jak ja to zawiążę?? Pierwszy raz pomyślałam o chuście w kategorii "szmata". Twarda jak decha (choć poprzednia właścicielka twierdziła, że to już jest mega wykochana i złamana chusta), gruba jak koc. Szorstka, jakby surowa, czepliwa... Długość 3,8, czyli powinna spokojnie starczyć na plecak prosty, a mimo to kiedy spróbowałam ją zamotać pierwszy raz, nie byłam w stanie jej porządnie dociągnąć i zwyczajnie brakło mi chusty na węzeł... Czyli to nie tylko szmata, ale też szmatan*...

Głupia ja, że nie poczytałam sobie od razu, czym charakteryzują się takie grube chusty na przykład tutaj. Może mniej bym się wkurzała, że tyle siły trzeba, żeby to cholerstwo dociągnąć, albo że węzeł taki wielki, że wyglądam w bluzie jakbym w zaawansowanej ciąży była... Niemniej muszę przyznać, że mimo takich niedogodności i początkowych trudności w motaniu tego "cholerstwa", mój nowy szmatan skradł moje serce.

Owszem, trzeba się trochę pomęczyć, ale za to chusta odwdzięcza się niesamowitą nośnością, a ta surowa czepliwość okazała się zbawienna dla moich pleców przy tak ruchliwym chuściochu jak mój panicz. Od kilku dni ćwiczymy przed zbliżającym się weselem przyjaciół i namiętnie uprawiamy taniec w chuście. Przy zwykłych bawełnianych chustach po kilku minutach takich podskoków młodego ze żmudnie związanego plecaka prostego niewiele zostawało. A teraz? Godzinka tańcowania i... nic! Poły pięknie trzymają materiał pod pupą, wiązanie niczego sobie, a moje plecy nic nie bolą.

Z ciekawości policzyłam sobie gramaturę tej chusty i wyszło mi okrągłe 300 g/m kw. Czyli grubasek. Szmatan znaczy się.
Mimo to pokochaliśmy się i korzystamy z dobrodziejstw tak grubej i nośnej chusty. Szmaty. Szmatana. :)

PS1
W roli głównej Natibaby Grecja Lagoa 70% bawełna, 30% konopie.

PS2
Określenie "szmata" zaczęło mnie nawet śmieszyć, kiedy tym tokiem myślenia wyszło mi, że mój mąż nie dał się zeszmacić... ;p
:D


*W chustoslangu szmatan to taka porządna, gruba chusta, która poniesie słonia. Gramatura powyżej 290.

2 komentarze:

  1. Twój PS2 skojarzył mi się z tym, że ostatnio mówię Młodej: "zapamiętaj sobie na teraz i na przyszłość - nie wolno się puszczać" :p

    OdpowiedzUsuń