środa, 5 października 2016

Plecakowy oł noł...

Wydawało mi się, że czuję się już dość pewnie w noszeniu mojego chuściocha. Że potrafię dobrze zamotać kilka wiązań, więc jestem dobra i mogę już tylko czerpać radość z chustowania. Guzik. Nie bez powodu pierwszym grzechem głównym jest pycha...

Niemowlak jak to niemowlak - wciąż zaskakuje. Ostatnio zrobił się dużo bardziej mobilny. Przewrót z pleców na brzuch, który sprawiał mu ogromne trudności, w ciągu kilku dni opanował do perfekcji i turla się już bez wysiłku. Nie wiem, czy to ma wpływ na jego zachowanie w chuście, ale zespół niespokojnych nóg mojego dziecka osiągnął niewyobrażalny dla mnie wcześniej poziom master. Już od kilku dni młodzież urządza sobie z chusty trampolinę, a ja zastanawiam się, czy za mało się przykładam i to wiązania są do dupy czy to bez znaczenia i nawet najlepiej zamotany plecak poddaje się przy takim wierciochu...

Dziś zdarzyło się to, czego podświadomie zawsze się bałam. Nie wiem, czy to kwestia złego zamotania, pośpiechu, bo nie mieliśmy za wiele czasu na wyjście czy też wyjątkowej aktywności wiercących się nóżek panicza. A może wszystko na raz... Tak wierzgał, że po kilkuset metrach od domu poczułam, że wysuwa mu się chusta spod pupy... Wymacałam ręką (drugą trzymałam parasol) - rzeczywiście. Poły boczne nie przytrzymują materiału wychodzącego spod pupy, a on sam jest już w zasadzie w połowie pupy... Fuck.

Próbuję coś zrobić, jakoś to poprawić, podciągnąć - gdzie tam. Młodzież jeszcze bardziej wierzga, jeszcze ten parasol...
Się zdenerwowałam. Co tu zrobić...?

Przechodziłam właśnie obok kościoła i w akcie desperacji weszłam do środka. Nic to, zdjęłam bluzę i ostrożnie ściągnęłam panicza z pleców. Chciałam zamotać jeszcze raz plecak, ale jeszcze nie jestem na etapie, żeby zrobić to zupełnie bez lustra i - co ważniejsze - bez ściany, o którą mogłabym się oprzeć tyłkiem chuściocha, kiedy ten fika przy wiązaniu. Poza tym gdzie w takich nerwach wiązać plecak... Trudno, kangurek, bo nic innego z czterech metrów nie jestem w stanie zawiązać. Dobrze, że miałam bluzę i nikt nie widział tego wiązania... Nie chcielibyście tego zobaczyć. ;p Nie no, może tragedii nie było, ale do ideału duuużo brakowało, a kangurek to takie wiązanie, które nie wybacza błędów, niestety. No ale nic, potrzebowałam tylko odebrać ważną przesyłkę z poczty, jakoś się udało. Nawet panicz się trochę uspokoił (może po prostu akurat bardziej wolał być z przodu i dlatego tak cyfrował...?), a w drodze powrotnej usnął.

Nie ogarniam. Teraz się boję wyjść z młodym w plecaku... A z przodu na dłużej już nie jestem w stanie nosić takiego ciężarka, nie ma opcji. Podpytywałam bardziej doświadczonych i prawią, że są takie egzemplarze, dla których plecak prosty zwyczajnie się nie sprawdza z takich względów.
I co teraz...?

3 komentarze:

  1. I ta opowieść jeszcze bardziej mnie utwierdziła w przekonaniu, że chusta nie dla nas ;-) A jakby tego było mało, od paru dni słyszę, że Młoda w swoich wygibasach pobija nawet swojego baaardzo energicznego chrzestnego... (który w podobnym wieku wyskoczył z wózka za zabawką)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziś dla odmiany (bo się przełamałam i wyskoczyłam w plecaku po chleb) przy wiązaniu siedział grzecznie jak trusia a zaraz po wyjściu z domu zasnął...:) może po prostu wczoraj mieliśmy taki gorszy dzień? Będziemy chyba próbować innych plecaków i zobaczymy czy będzie różnica. :)

      Usuń
    2. Próbujcie próbujcie, szkoda by było zaniedbać temat, skoro oboje to uwielbiacie :-) Trzymam kciuki za Wasz plecak!

      Usuń