Nie chciałabym być zbyt dosłowna w opisywaniu codzienności z rzygającym chuściochem. Żeby nie urazić niczyich uczuć estetycznych, daruję to sobie. Dość, że wspomnę tylko o tej wyjątkowej chwili, gdy idziemy sobie tacy przytuleni, delektujemy się zachustowaną bliskością, ludzie radośnie się oglądają za tą kipiącą wręcz miłością chuściocha i mamy, kiedy nagle...
Czuję na sobie TO ciepełko...
Kurtyna, oklaski.
Przebieranie się (i dziecka też) kilka razy dziennie.
Pranie chusty średnio 1-2 razy w tygodniu.
To jest ten aspekt chustowania, na myśl o którym mam jeden wielki oł noł...
Zawsze mogło to być "ciepełko" z pieluchy, takie z wyciekiem na plecy:D
OdpowiedzUsuńOżesz, racja... ;p Jeszcze mi się taka niespodzianka nie przydarzyła (odpukać). ;)
UsuńMy co prawda się nie chustujemy, ale już każdą wydzielinę na sobie zaliczyłam, także tak, musztardowe "ciepełko" jest gorsze :-P
OdpowiedzUsuń